Znowu w końcówce sesji na Wall Street ujawnił się popyt, który ustawił notowania. Zwolennicy teorii spiskowych zapewne poszukują tu osławionych podtrzymywaczy notowań. Moim zdaniem to przejaw wyczerpywania się potencjału spadku cen. Nie twierdzę, że ceny jeszcze nie spadną. Ba spadek może się pojawić i to całkiem dynamiczny, ale skala nie powinna być już duża. Powoli nadchodzi czas większej zmiany. Wskazuje na to poziom nastrojów, który jest niski i wskazuje na obecny na rynku pesymizm. Ten pesymizm to miara ilości podaży już zaangażowanej na rynku. Skoro jest jej tak wiele, to kto jeszcze się dołączy, by sprowadzić ceny zdecydowanie niżej?

Zmiany indeksów amerykańskich ostatecznie były wczoraj niewielkie. Indeks przemysłowy Dow Jones zakończył dzień zwyżką o 0,27 proc. Indeks S&P500 zyskał 0,14 proc., a Nasdaq spadł o 0,38 proc. Rozczulanie się nad takimi zmianami nie ma większego sensu. Podobno strach inwestorów przed wyjście Grecji ze strefy euro się zmniejszył. Jak to zostało zmierzone? Proszę mnie nie pytać. Widocznie ktoś doszedł do wniosku, że skoro ceny poprawiły się w końcówce, to znaczy, że strachu jest mniej, a skoro wcześniej było go więcej za sprawą Grecji, to teraz także Grecja jest tematem. Jeśli tak, to o poziomie strachu można będzie więcej powiedzieć dziś, gdy mamy przed sobą weekend. W ubiegłym tygodniu piątkowe notowania zakończyły się z nadzieją, co przełożyło się na wykreślenie korekty. Po trzech dniach korekta została zakończona, a wczoraj notowaliśmy najniższy poziom notowań od lipca 2009 roku. Trzeba przyznać, że na tle rynków zachodnich zachowanie indeksu WIG20 jest bardzo kiepskie. Co ciekawe,  ostatnio serwis MarketWatch przygotował kilka tekstów o Polsce, która wraz z Turcją jawić się ma jako przyszły tygrys. Jeśli indeks giełdowy ma być wskaźnikiem wyprzedzającym zmiany w gospodarce, to to tygrysowanie nie zapowiada się specjalnie interesująco.

Dziś w planie mamy publikację dynamiki sprzedaży detalicznej oraz stopy bezrobocia w Polsce. Później dopiero przed 16:00 poznamy wskaźnik nastrojów amerykańskich konsumentów. Widać więc, że większość dnia będzie przeznaczona na poddawanie się nastrojom rynkowym. Ewentualnie wpływ na notowania mogą mieć jakieś zaskakujące informacje, ale na nie liczyć nie należy, bo w końcu taki jest ich charakter. Nie da się przewidzieć czego, co z założenia ma zaskakiwać. Naszym zadaniem jest tylko na takie zaskoczenia się przygotować. Z punktu widzenia obecności na rynku, niewielkie są szanse na to, by miało się coś zmienić w aktualnym nastawieniu. Przewaga podaży jest wystarczająco wyraźna. Nastawienie negatywne mogłoby zniknąć dopiero w chwili pokonania poziomu szczytu z 10 maja, na co dziś nie ma najmniejszych szans. W przyszłym tygodniu? Kto wie, ale najpierw rynek musiałby przejść chwilę prawdziwej grozy, by strząsnąć zatwardziałych optymistów.