Kryzys czy rezultat?

W 1124 roku zwany przez swych zwolenników „Lwem Sprawiedliwości" król Anglii Henryk I, zatroskany podupadłą renomą bitej w jego imieniu monety, wezwał do siebie szefów 150 lokalnych mennic. 94 spośród nich nie przeszło pozytywnie przeprowadzonego audytu – monety w ich pracowniach nie zawierały odpowiedniej ilości kruszcu.

Aktualizacja: 12.02.2017 17:30 Publikacja: 20.09.2012 06:00

Kryzys czy rezultat?

Foto: AFP

Różnicę między psutą monetą a pełnowartościowym wzorem zawłaszczali nieuczciwi mennicy. Biorąc pewną poprawkę na ówczesne obyczaje, Henryk I nie był okrutnym władcą – 94 złodziejom odrąbano więc tylko prawe dłonie i prawe jądra. Kara była umiarkowana, zważywszy że np. w 1278 roku za panowania Edwarda I Długonogiego po krótkich procesach powieszono około 300 nieszczęśników, którym udowodniono „rzezanie" monety. Pechowa nadreprezentacja ludności żydowskiej wśród skazanych napełniła króla takim uprzedzeniem do niej, że w 1290 roku całkowicie wygnał Żydów z królestwa.

Kto dziś pamięta, że pierwotna funkcja ząbków na obrzeżu monety to nie żadna ozdoba, a właśnie zabezpieczenie przed jej „psuciem" – tzn. bezpośrednim okradaniem wszystkich późniejszych posiadaczy? Udoskonalił je zresztą sam Sir Isaac Newton. Piastując przez długie lata rolę „Strażnika", a następnie „Mistrza" brytyjskiej Mennicy Królewskiej (przełom XVII i XVIII w.), nie traktował on tej posady jako synekury – przeciwnie, widział w niej ważną misję. Mając na uwadze dobro ogółu, za które był odpowiedzialny, doprowadził do kilkudziesięciu procesów, których finałem było – w przypadku wyroku skazującego – powieszenie, utopienie i poćwiartowanie bandyty fałszującego pieniądz. Być może Newton wziął sobie do serca te słowa Mikołaja Kopernika: „Chociaż niezliczone są klęski, wskutek których zazwyczaj podupadają królestwa, księstwa i rzeczpospolite, to jednak najgroźniejsze są – moim zdaniem – cztery: niezgoda, śmiertelność, nieurodzajność ziemi oraz spadek wartości monety. Trzy pierwsze są tak oczywiste, że nie ma nikogo, kto by o tym nie wiedział, jednakże czwarta, która dotyczy monety, dostrzegana jest przez niewielu i to jedynie przez najgłębiej myślących, ponieważ nie powoduje natychmiastowego i gwałtownego upadku państw, ale doprowadza je do tego stanu stopniowo i jakby niewidocznie". Nie zawsze oczywiście było tak, że szlachetni władcy i ich rządy stały na straży zdrowego pieniądza. Przeciwnie, rządy walczyły z drobnymi fałszerzami wśród poddanych, ponieważ ci stanowili konkurencję dla podobnej działalności władzy, która regularnie obniżała wartość pieniądza – tyle że na olbrzymią skalę i chciała mieć na to monopol. Przykładowe efekty tego procederu? Między XIII a XVII wiekiem zawartość srebra we francuskim „livre tournois" zmniejszyła się dziewięciokrotnie, hiszpański dinar na przestrzeni stuleci skurczył się z czterech gram złota do srebrnego okruszka. Znamienne jest, że rządy konsekwentnie promowały odchodzenie od pierwotnych nazw monet – jednoznacznie wskazujących na ich wagę (np. funt szterling, liwr) – i przechodzenie na nazwy nieposiadające żadnego realnego znaczenia, co wydatnie ułatwiało im niepostrzeżone obniżanie wartości pieniądza. Wystarczyło przecież wybić kolejną generację już funkcjonującej monety, o niższym standardzie od poprzedniej, i nakazać ludziom, pod przymusem, traktowanie jej jako pełnoprawnego środka płatniczego. O ile prowadzenie tych oszukańczych zabiegów stanowiło dla rządzących pewną niewygodę, to wszelkie techniczne problemy znikają w przypadku stosowania pieniądza papierowego.

Sam pomysł dodruku pieniądza kilka lat temu budził niesmak

Z olbrzymiego znaczenia tych zagadnień zdawali sobie sprawę architekci przyszłego mocarstwa, ziemi obiecanej dla milionów ludzi z całego świata – Stanów Zjednoczonych. „Ojcowie Założyciele", bo o nich mowa, w wizjonerskim dokumencie kładącym podwaliny pod potęgę USA – ich pierwszej na świecie Konstytucji z 1789 roku – nie zostawili władzy żadnych furtek do żerowania na centralnie sterowanej wartości pieniądza. Art. 10 rozdział 10.1 zabrania stanom emitowania innego środka płatniczego niż złote lub srebrne monety! Natomiast rząd federalny w ogóle nie posiada uprawnienia do emisji pieniądza, bo nie jest ono wymienione pośród jego enumeratywnie wskazanych kompetencji. Potężne grupy interesu obeszły i te, wydawałoby się jednoznaczne, zapisy. Kreowaniem pieniądza z powietrza zajmuje się kartel bankowy – Rezerwa Federalna, która nie jest formalnie organem rządowym.

Thomasowi Jeffersonowi, autorowi Deklaracji Niepodległości, jednemu z „Ojców Założycieli" i prezydentowi USA, przypisuje się niekiedy takie oto prorocze słowa: „Jeżeli Amerykanie kiedykolwiek pozwolą, by banki kontrolowały emisję pieniądza, to banki i koncerny, które wokół nich wyrosną, pozbawią ludzi wszelkiej własności, a ostatecznie dzieci obudzą się bezdomne na kontynencie niegdyś podbitym przez ich ojców".

Co ciekawe, sam Alan Greenspan – którego historia zapamięta jako jedną z najbardziej tragicznych postaci „bankowości centralnej" – tak przed, jak i już po zakończeniu przewodniczenia Rezerwie Federalnej (tylko nie w trakcie) – otwarcie twierdził, że złoto jest jedyną linią obrony własności obywateli przed zakusami władzy, która podstępnie dąży do konfiskaty ich mienia! A konfiskata ta prowadzona jest bardzo sprawnie, bo od momentu bankructwa USA – które to w 1971 roku odmówiły swoim obligatariuszom spłaty na umówionych warunkach – do dzisiaj dolar stracił już prawie 98 proc. swojej wartości mierzonej w złocie. Sam pomysł „dodruku" pieniądza jeszcze kilka lat temu budził ogólny niesmak i politowanie, kojarzył się z politycznymi Dyzmami czy satrapami – jak np. śp. Lepper, Łukaszenko czy Mugabe. Z perspektywy tych kilku lat widać jednak, że wystarczyło użyć nieco bardziej wysublimowanych nazw, jak QE, TARP czy LTRO, i sprzedać je ludziom ustami prawdziwych luminarzy ekonomii – ex maoisty Barroso, Bena Shaloma Bernankego (pseudo „Helicopter Ben") czy Jeana-Cleaude'a Junckera (autor bon-motu: „kiedy sprawy stają się poważne, trzeba kłamać"). Rządowe „stymulowanie gospodarki" pogania więc skup obligacji, astronomiczne „bailouty" poganiają kolejną rundę „stymulowania", a mierniki pieniądza znajdującego się w obrocie, jak i sumy bilansowe banków centralnych – Fedu, EBC i Banku Japonii – eksplodowały.

Słowo „kryzys" przywodzi na myśl jakąś nieprzewidzianą, zaskakującą konsekwencję wcześniejszych zdarzeń. W odniesieniu do wydarzeń, z którymi mamy teraz do czynienia, trzeba powtórzyć za śp. Stefanem Kisielewskim: „To nie kryzys – to rezultat".

Maciej Guzek makler papierów wartościowych Wydział Operacji Brokerskich Biuro Maklerskie BGŻ

Komentarze
W Polsce stopy w dół, w USA nie
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Komentarze
Wyczekiwane decyzje RPP
Komentarze
Łapanie oddechu
Komentarze
Indeksy w Warszawie w pogoni za kolejnymi rekordami
Materiał Promocyjny
Lenovo i Motorola dalej rosną na polskim rynku
Komentarze
Pewne prawidłowości
Komentarze
Wyższy cel?