Energetyczne koło ratunkowe

Nie ma dziś eksperta, który zaryzykowałby przedstawienie optymistycznej prognozy dla branży budowlanej na rozpoczynający się rok.

Aktualizacja: 11.02.2017 23:23 Publikacja: 12.02.2013 05:00

Piotr Kledzik, prezes zarządu Bilfinger Berger Budownictwo

Piotr Kledzik, prezes zarządu Bilfinger Berger Budownictwo

Foto: materiały prasowe

Zresztą liczby mówią same za siebie: w 2012 r. dynamika produkcji budowlano-montażowej była kilkunastokrotnie mniejsza niż rok wcześniej, a jedyny wskaźnik, który poszedł w górę, to liczba bankructw firm budowlanych.

Trzeba jednak odpowiedzieć sobie na pytanie o przyczyny pogłębiającej się zapaści. Kryzys, który dotyka całą polską gospodarkę, nie jest żadnym wytłumaczeniem. Przyczyn należy szukać również w istniejącym modelu realizacji zamówień publicznych.

Z logicznego punktu widzenia mamy do czynienia z paradoksem. W 2012 r. na budowę i modernizację dróg przeznaczono rekordową kwotę około 30 mld zł, z której wydano około 22 mld zł. Wydawałoby się więc, że branża budowlana nie tylko nie odczuje dotkliwie skutków kryzysu, ale wręcz polepszy swoją sytuację. Tymczasem „Polska w budowie" okazała się dla setek firm nie szansą na rozwój, ale gwoździem do trumny.

Sądzę, że problem będzie w najbliższym czasie tylko narastał. Jego źródłem jest nie tylko niedoskonałe prawo, choć o złych zapisach m.in. w prawie zamówień publicznych można by napisać grubą książkę. Bardziej szkodliwe są praktyki niektórych urzędników. Z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, że relacje na linii: zamawiający – wykonawca w tym przypadku przypominają relacje kaprala z szeregowym. Nie ma dyskusji, nie ma nawet pozorów partnerstwa – są tylko polecenia, często pozbawione kontraktowej i prawnej podstawy. Ich kwestionowanie spotyka się prawie zawsze z ostrą reakcją i oskarżeniem wykonawcy o nierzetelność. W rezultacie obie strony, zamiast rozmawiać o sposobie wyjścia z impasu, okopują się na swoich pozycjach, a sprawa znajduje finał w sądzie. Nie trzeba dodawać, że wpływa to negatywnie na terminy i sposób realizacji inwestycji. Za takie konsekwencje złych praktyk zamawiającego płacą wszyscy podatnicy.

Przyjrzyjmy się jednak argumentom urzędników. Zgodnie z głoszoną tezą, firmy budowlane robią, co mogą, by omijać kontraktowe zapisy. Oznaczałoby to, że wykonawcy wolą narazić się na konieczność zapłaty wielomilionowych kar i odszkodowań, zamiast po prostu zrealizować inwestycję. Trzeba przyznać, że to dość karkołomna teza. Rozumując zgodnie z tą logiką, międzynarodowe koncerny coraz częściej myślą o wycofywaniu się z udziału w inwestycjach infrastrukturalnych w Polsce, tylko bowiem u nas urzędnicy pilnują interesu publicznego, a we Francji, Niemczech czy Hiszpanii wykonawca działa, jak chce. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Tempo i skala inwestycji drogowych w państwach Europy Zachodniej – na przykład w Portugalii i Hiszpanii – były możliwe do osiągnięcia nie tylko dzięki unijnym funduszom, ale również dzięki zapewnieniu przez zamawiającego warunków do sprawnej realizacji tych przedsięwzięć. W tych krajach urzędnikom zależy przede wszystkim, by inwestycja była zrealizowana jak najlepiej i jak najszybciej, a każdy pojawiający się problem został możliwie prędko rozwiązany. Dokładnie tak, jak w przypadku inwestycji prywatnych. W Polsce – takie mam odczucie – sukcesem jest nie tyle doprowadzenie do końca inwestycji, ile prowadzenie dziwnej gry z firmami budowlanymi. Kontrakt, którego zapisy są tak interpretowane, by obowiązki miał jedynie wykonawca, to autorski pomysł strony publicznej.

W tej sytuacji firmy budowlane z nadzieją patrzą na planowane inwestycje w branży energetycznej. Największe koncerny – m.in. PGE i Tauron – mimo cięć, spowodowanych złą koniunkturą gospodarczą, w najbliższych latach będą realizować wielkie przedsięwzięcia o kluczowym znaczeniu dla bezpieczeństwa energetycznego Polski. To projekty obliczona na lata, o dużej skali i, co za tym idzie, sporym budżecie. Realizacja zamówień, w których stroną jest spółka, a nie urząd, przebiega – co tu dużo kryć – nieporównanie lepiej niż w przypadku inwestycji drogowych. Szykuje się więc ostra walka o zamówienia, chociaż nie spodziewałbym się znacznego spadku oferowanych cen. Pogląd, zgodnie z którym to wykonawcy windują budżet realizacji inwestycji, należy do absurdalnych, ale niestety wciąż żywych stereotypów. Można być elastycznym – do pewnego poziomu – jeśli chodzi o marżę wykonawcy, ale nie da się zmniejszyć kosztów stałych, które stanowią gros proponowanego budżetu. Jak kończy się wybieranie ofert z ceną skalkulowaną poniżej kosztów, dobitnie wykazały losy kilku inwestycji drogowych. Przykładem z sektora energetycznego może być los przetargu na budowę nowego bloku w Elektrowni Turów. Postępowanie zakończyło się fiaskiem, bo oferty, które wpłynęły, opiewały na kwoty znacząco wyższe od budżetu założonego przez PGE.

Firmy budowlane nie działają w próżni, ale prowadzą rachunek zysków i strat. Udział w publicznych inwestycjach drogowych wielu z nich przyniósł, zamiast spodziewanych zysków, poważne problemy. Dlatego obietnice kolejnych miliardów złotych, wyasygnowanych na autostrady i drogi ekspresowe, nie budzą w branży ani entuzjazmu, ani nadziei na lepsze jutro. Z sytuacji wokół drogowych inwestycji firmy budowlane wyciągnęły już wnioski. Najwyższy czas, by o wnioski pokusiła się strona publiczna.

Komentarze
Zamrożone decyzje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Co martwi ministra finansów?
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów