Ale nie chciałbym się koncentrować tylko na kwestii niezależności i trafności wydawania ocen przez agencje ratingowe, gdyż problem jest dużo szerszy. Dotyczy obecnego i przyszłego wpływu ocen ratingowych na rynek.
Jak wszyscy pamiętamy, po wybuchu kryzysu subprime zaczęło się poszukiwanie winnych i jedną z grup winowajców okazały się właśnie agencje ratingowe. Uwaga skoncentrowała się nie na tych, którzy wyprodukowali wadliwy towar, nie na tych, którzy bezrefleksyjnie kupowali (choć – jako eksperci – zobowiązani byli sprawdzić jakość tego, co kupują), tylko właśnie na tych, którzy błędnie umieścili towar na półce z napisem „zdrowa żywność". I jako jedno z podstawowych działań naprawczych zaproponowane zostało objęcie agencji ratingowych nadzorem, wprowadzenie tam stosownych procedur wewnętrznych, tak aby w przyszłości podobne problemy się nie pojawiły. Nie wiem, na ile działania te miały uspokoić opinię publiczną, na ile odsunąć uwagę od innych winowajców kryzysu, na ile był to pretekst do przejęcia kontroli nad tymi instytucjami, a na ile sami pomysłodawcy rzeczywiście wierzyli, że to jest dobry kierunek. Wiem natomiast, że działania te nie zapobiegną podobnym problemom w przyszłości, a mogą je nawet spotęgować.
Nie mam zamiaru bronić agencji ratingowych, gdyż w tym przypadku skala błędu była żenująca, a wewnętrzna korespondencja ilustrująca podejście pracowników do jakości wydawanej oceny jest „porażająca". Ale mam zamiar zwrócić uwagę, że idziemy w złym kierunku. Problemem bowiem nie jest to, że oceny agencji ratingowych okazały się błędne, ale to, że najczęściej były one trafne. I w związku z tym ewolucyjnie, z dekady na dekadę, w coraz większym stopniu zaczęły one wpływać na decyzje inwestycyjne. Na początku tylko jako jedna z wielu wskazówek pomocniczych, poprzez wpływ istotny, aż po sytuację, kiedy nie jest analizowane nic innego i rating staje się jedyną wyrocznią (bo przecież gdyby zarządzający aktywami brali pod uwagę cokolwiek innego poza ratingiem, to nigdy by nie kupili wierzytelności opartych na niespłacalnych kredytach hipotecznych). W ten sposób agencje ratingowe stały się ofiarami swoich wcześniejszych sukcesów, dużej trafności swoich wcześniejszych ocen.
Jaka będzie konsekwencja działań regulacyjno-nadzorczo-sądowych wobec agencji ratingowych? Moim zdaniem – paradoksalnie – jeszcze bardziej podniesie ich prestiż. Im bardziej bowiem agencje ratingowe zostaną uregulowane, w im większym stopniu będą objęte nadzorem, im większe będzie powszechne przekonanie, że każda ich pomyłka skończy się procesem sądowym, tym więcej będą miały legitymacji formalnej, tym większe będzie zaufanie do trafności ratingów i w tym większym stopniu będą one wpływać na decyzje inwestycyjne. Tym bardziej że oparcie decyzji na ratingu będzie coraz wygodniejsze nie tylko z regulacyjnego, ale także z mentalnego punktu widzenia – w coraz większym stopniu będzie to zdejmować odpowiedzialność z zarządzającego, coraz łatwiej będzie uzasadnić błędną decyzję niewłaściwą oceną ratingową i wskazać „prawdziwego" winowajcę.
I w tym kontekście nie jest ważne, czy oceny agencji ratingowych są trafne czy błędne, czy agencje są niezależne, czy piszą oceny pod dyktando zamawiającego i czy mają stosowne procedury wewnętrzne, czy też ratingi wydawane są w sposób losowy. Najważniejsze jest to, że inwestorzy mają do ratingów zaufanie, a wskutek działań regulacyjnych zaufanie to będzie wzrastać. A taka sytuacja doprowadzi do koncentracji podejmowania decyzji inwestycyjnych zarówno co do czasu, jak i kierunku dokonywanych transakcji. I coraz większy strumień inwestycji będzie ślepo podążał za literkami przypisywanymi poszczególnym emitentom czy instrumentom finansowym. Nietrudno przewidzieć, że w konsekwencji możemy się spodziewać zwiększonej zmienności kursów instrumentów, których ratingi będą ulegały zmianom.