I prawdopodobnie zdecydowana większość z tych osób uważa, że żadna taka formuła nie istnieje i nigdy nie zostanie wynaleziona. Inaczej przecież wszyscy zaczęliby ją stosować i nikt nie mógłby osiągać lepszych rezultatów niż reszta.

I tu zaskoczenie. Joel Greenblatt w swojej „Małej książeczce, która nadal podbija rynek" podaje gotową receptę na właśnie taką formułę – „Magiczną formułę", jak ją nazywa, której celem jest nic innego, jak „bicie rynku" – konkretnie osiąganie z inwestycji rezultatów lepszych niż daje giełdowy indeks. Co ciekawe, recepta ta jest naprawdę banalna: wystarczy tylko kupować dobre akcje po niskich cenach. Tylko tyle i aż tyle. Bo co to znaczy „dobre akcje" i „po niskich cenach"? Greenblatt wyjaśnia to na szczęście tak, by zrozumiał nawet nastolatek, a przy okazji wszystko ubarwia wieloma zabawnymi anegdotami.

Celem autora jest jednak nie tylko przedstawienie formuły i prezentacja na rzeczywistych rynkowych danych jej skuteczności (naprawdę wysokiej skuteczności! – bo jak inaczej nazwać rezultaty ponad dwa razy lepsze niż rynek?), ale i sprawienie, by czytelnik – zanim tę formułę zastosuje – dobrze zrozumiał jej sens i w nią uwierzył. Ta wiara jest niezbędna. Nie ma bowiem gwarancji, że formuła zadziała od razu – czasem może być potrzebne nawet kilka lat, by rynek wynagrodził nam to oczekiwanie. Na giełdzie potrzebna jest bowiem cierpliwość i systematyczność – to przez ich brak tak wielu inwestorów z rynkiem przegrywa.

„Magiczna formuła" to tak naprawdę nowe podejście do znanego od lat, rozpropagowanego przez Benjamina Grahama (guru m.in. Warrena Buffetta, a także, jak się wydaje, samego autora „Małej książeczki...") inwestowania w wartość. Czyli wyszukiwania na rynku niedocenianych akcji, które mają potencjał do zwyżek. Sam Greenblatt także je stosował w swojej karierze – jest on założycielem prywatnej spółki inwestycyjnej Gotham Partners, która od powstania w 1985 r. przynosi klientom, bagatela, średnio około 40 proc. zysków rocznie. Jest to chyba najlepszy powód – a nie np. fakt, że była bestsellerem na liście „New York Timesa" – dla którego wobec „Małej książeczki..." nie można przejść obojętnie.

Jedną z niewielu wad książki jest natomiast zupełne pominięcie kwestii tego, kto w ogóle powinien na rynku akcji inwestować – a jeśli tak, to jaką część swojego majątku powinien zaangażować i czy utrzymywać pozycję cały czas, czy też jednak w warunkach oczywistej bessy na jakiś czas wycofać się z rynku. Drugą wadą – ale to już nie wina autora – nieliczne na szczęście, ale denerwujące, niedociągnięcia i błędy w tłumaczeniu.