W ostatnim bilansie aktywa całej grupy Dropa, handlującej odpadami i złomem, szacowane były na 78 mln zł. Nawet to dla fiskusa byłoby za mało, nie mówiąc już o tym, że jego roszczenia grubo przekraczają wycenę spółki – zarówno księgową (niespełna 57 mln zł), jak i rynkową (w piątek opiewała na niecałe 65 mln zł, licząc kapitalizację plus 11,7 mln zł dywidendy, jeszcze nie wypłaconej, ale już nieuwzględnianej w kursie; po dzisiejszym ostrym spadku ceny akcji jest to już to poniżej 60 mln zł).
Czytaj i komentuj na blogu
A zaczęło się niewinnie – od zakwestionowania paru faktur na dostawy złomu i naliczenia zaległego podatku VAT w kwocie 361 tys. zł. Pestka dla firmy o tej wielkości. Było to w 2010 roku, kontrola fiskusa w spółce trwała już wtedy dwa lata, a sporne transakcje dotyczyły 2005 roku.
Potem, w miarę postępów w przeglądzie faktur oraz dokumentów firmy za kolejne miesiące i lata, apetyt fiskusa rósł. Zaowocowało to kolejnymi roszczeniami, które dość szybko przekroczyły 20 mln zł. Ale po wnoszonych przez Dropa zażaleniach zaowocowało to też kolejnymi rozstrzygnięciami sądów, które raz po raz stopowały fiskusa i uchylały jego decyzje.
W jednej ze spraw, dotyczącej najwcześniejszych i najmniejszych roszczeń, zapadł niedawno prawomocny, ostateczny wyrok – tak jak wszelkie inne rozstrzygnięcia, również korzystny dla Dropa. Uzasadnienie? Sąd jakoś nie dał się przekonać, że to na spółce spoczywa obowiązek dowiedzenia, że sprzedawany jej przez kontrahentów towar pochodzi z legalnych źródeł. I trudno się z tym nie zgodzić, bo przecież mowa o bliżej nieokreślonym złomie, a nie np. samochodach czy telewizorach, których pochodzenie można sprawdzić dzięki numerom seryjnym.
Czy szczęśliwie dla spółki zakończą się wszystkie spory ze skarbówką – tego nie wiadomo, chociaż jej władze, pracownicy i akcjonariusze z pewnością są co do tego przekonani. Przecież nie po to władze firmy, jak twierdzą, poświęcają aż jedną trzecią swojego czasu pracy wyłącznie na boje ze skarbówką, żeby procesy przegrać.