Rynek rozregulowany

Ostatnie dni przyniosły dwie ciekawe wieści – przecenę euro i rekordowe notowania bitcoin. Te pozornie niezwiązane ze sobą zdarzenia mogą mieć dużo większe znaczenie, niż nam się wydaje.

Aktualizacja: 11.02.2017 09:33 Publikacja: 14.11.2013 09:18

Mirosław Kachniewski

Mirosław Kachniewski

Foto: Archiwum

Obniżenie stóp procentowych w strefie euro przyniosło osłabienie tej waluty, co nie powinno dziwić – jeśli mniej w tej walucie zarabiamy, to się jej pozbywamy. Ale zdumiewające jest to, że spowodowało to także spadki na rynkach akcji. W normalnych okolicznościach obniżenie stopy procentowej powoduje wzrosty na giełdach, gdyż tańszy pieniądz to większa konsumpcja (a zatem lepsze perspektywy rozwoju spółek) i przesunięcie oszczędności z instrumentów dłużnych na udziałowe. Jednakże okoliczności nie są normalne – obniżenie stóp do poziomu 0,25 proc. musiało sprowokować inwestorów do zadania sobie przynajmniej dwóch pytań. Pierwsze z nich – to jak źle musi być, skoro Europejski Bank Centralny obniża stopy do tak niskiego poziomu? A drugie – co zrobi EBC, jeśli ten ruch nie pobudzi wzrostu gospodarczego? Odpowiedzi, jakich udzielili sobie inwestorzy, najprawdopodobniej nie natchnęły ich optymizmem i stąd reakcja giełd.

Bitcoin sięga chmur

Z drugiej strony mamy do czynienia z notowaniem wirtualnej waluty bitcoin na rekordowym poziomie. Dla przypomnienia – bitcoin to waluta „prywatna", w tym sensie, że nie jest powiązana z żadnym państwem, z żadnym bankiem emisyjnym ani z żadnym bankiem w ogóle. Powstała w całkowitym oderwaniu od wcześniejszej infrastruktury rynku finansowego. Przechowywana jest ona na wirtualnych „rachunkach" poza systemem bankowym. Władze monetarne nie są potrzebne, gdyż podaż pieniądza zdefiniowana została prosto – przyrost waluty powiązany jest z przyrostem światowego PKB. Istnienie tej waluty i jej rekordowy kurs opiera się wyłącznie na zaufaniu do jej twórców, że nie wyemitują jej więcej, niż obiecali, i że będzie ona w miarę powszechnie akceptowana.

Jeśli porównamy euro i bitcoin, to mamy do czynienia ze skrajnie różnym podejściem. Euro to koncepcyjnie najlepiej przygotowany obszar walutowy, z najlepiej zdefiniowaną rolą banku centralnego, co gwarantować miało stabilność waluty na poziomie zachodnioniemieckiej marki. Bitcoin, to teoretycznie nic – nie ma banku centralnego, regulacji na poziomie traktatów międzynarodowych, szczegółowych procedur funkcjonowania. Dlaczego zatem bitcoin sięga chmur, a euro szoruje po dnie?

Atrakcyjność wolnego rynku

Przyczyn tego stanu rzeczy może być kilka. Najważniejsze z nich to percepcja dynamicznie rosnącej atrakcyjności rynku nieregulowanego, zwłaszcza w zderzeniu z niedoskonałościami rynku regulowanego oraz poczucie braku zdefiniowania granic pomiędzy tymi rynkami, w szczególności w połączeniu z hazardem moralnym. Teoretycznie niezależne instytucje zmuszane są do ratowania przed bankructwem krajów lub banków, lub wręcz do działań mających na celu kreowanie popytu. Z drugiej strony rośnie poczucie deprecjacji znaczenia roli państwa i możliwości ochrony zapewnianej przez państwo. Jak ktoś chce nakraść, to może to zrobić nawet na rynku bardzo dobrze nadzorowanym, co udowodnił Madoff, wodząc wszystkich za nos przez dekady, defraudując grube miliardy dolarów. W odniesieniu do kryzysu subprime łatwiej jest udowodnić, że władze były winne kryzysowi, niż że podejmowały działania mające na celu zapobieżenie takiemu zjawisku. Do tego wszystkiego dochodzi niefrasobliwość uczestników rynku przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych, brak świadomości, że inwestycje, które mogą przynieść wysokie zyski, są najczęściej obciążone wysokim ryzykiem i roszczeniowość w stosunku do państwa w przypadku gdy inwestycja jest nietrafiona. Niektórzy inwestorzy wychodzą z założenia, że nadzór powinien wyeliminować nie tylko wszystkie próby oszustwa (jak Amber Gold), ale przejąć również odpowiedzialność, jeżeli inwestycja jest zbyt ryzykowna (np. właściciele mieszkań obciążonych kredytem we frankach, którzy oczekują pomocy od państwa po drastycznych zmianach kursu). I to nie tylko w odniesieniu do obszaru nadzorowanego – panuje powszechna świadomość, że wszystko jest nadzorowane, że „jakiś" Wielki Brat nad wszystkim panuje.

Zwolennicy regulacji stwierdzą, że przyczyną problemów są niewystarczające regulacje. Ale musimy mieć świadomość, że wobec dynamiki rozwoju technologicznego jedyna możliwość „nadążenia regulacyjnego" to powrót do zasady, że wszystko, co nie jest dozwolone, jest zakazane (ale z uwagi na „przenikanie" Internetu przez granice praktycznie i tak nie udałoby się takiego zakazu wyegzekwować). Przeciwnicy regulacji będą natomiast zdania, że nadmiar regulacji zabija rynek regulowany, gdyż nie daje możliwości konkurowania z rynkiem nieregulowanym.

Moim zdaniem obecnie mniej istotna jest dyskusja, czy rynek jest przeregulowany, czy niedoregulowany, bo tu nigdy nie osiągniemy kompromisu. Najważniejsze, że rynek jest rozregulowany. Obecnie nawet profesjonaliści nie mają jasności, co jest uregulowane, a co nie. Podmioty nadzorowane oferują produkty „nieregulowane", władze ingerują na rynku nieregulowanym (sprawa bitcoin sprzed kilku miesięcy), a nie radzą sobie na rynku regulowanym (np. kryzys subprime, wcześniej Enron). Mechanizmy rynkowe nie funkcjonują prawidłowo, ponieważ są zaburzone przez finansowe i pozafinansowe konsekwencje regulacji. O powodzeniu danego projektu coraz częściej decydują kwestie regulacyjne, a nie biznesowe. Inwestorzy też się w tym gubią i często nieświadomie wychodzą na rynek nieregulowany.

Co w takim razie robić?

Jeśli podążanie ścieżką regulacji nie rozwiązało problemów, to może rozważyć powrót do korzeni, do idei samoregulacji, rzetelności kupieckiej, uczciwości? Wydaje się to utopijne, zwłaszcza w kontekście rozwoju Internetu. Ale Internet to nie tylko nowe możliwości oferowania usług finansowych i nowe możliwości nadużyć, ale także nowe możliwości kontroli i nadzoru, niekoniecznie ze strony państwa. Może profil na fejsie daje dziś większą wiarygodność niż prospekt emisyjny? Przecież w sieci jest więcej informacji niż w prospekcie. I ewentualnej porażki nie wymaże z sieci nikt, tu nie ma instytucji przedawnienia, zatarcia skazania etc. Aż się prosi utarcie jakiejś nowej maksymy, najlepiej po łacinie, która by odzwierciedlała te nowe okoliczności: np. rete pura est (sieć prawdziwa/bezwzględna jest).

Czy media społecznościowe dają nam możliwość powrotu to idei rzetelności kupieckiej, tylko na globalną skalę? Być może brak anonimowości, jaką dawało dotychczas schowanie się za spółkę, paradoksalnie zwiększyłby poczucie, a nawet możliwość egzekwowania odpowiedzialności. Przecież jeśli się bierze od kogoś pieniądze bezpośrednio, to presja realizacji obietnic jest większa. Miliony ludzi, których dotknęło bankructwo Enronu, nawet nie wiedzą, jak wyglądał prezes tej spółki, a on nie widział konsekwencji swych działań dla poszczególnych osób. A jak spojrzeć w oczy sąsiadowi, który zainwestował w nasz biznes oszczędności życia? A nawet osobie z antypodów, której oczy widzimy wprawdzie tylko przez kamerę internetową, ale może ona skutecznie zatruwać nasze „życie" w sieci? Choćby tylko przypominając, że 20 lat temu też mieliśmy ciekawy pomysł biznesowy, ale nam nie wypalił. Zdaję sobie sprawę, że taki globalny „nadzór obywatelski" niesie ze sobą wiele ryzyk. Ale z drugiej strony nadzór ze strony państwa staje się coraz mniej efektywny i coraz bardziej iluzoryczny.

A może społeczny nadzorca

Zdaję sobie sprawę, że powyższe rozważania odnośnie do samoregulacji internetowego świadczenia usług inwestycyjnych w ujęciu globalnym wydają się mocno oderwane od rzeczywistości. Ale już nie raz przekonaliśmy się o tym, że rzeczywistość wyprzedza nasze oczekiwania. Jeśli są zapaleńcy społecznie tworzący oprogramowanie, piszący blogi, dzielący się wiedzą, to dlaczego nie miałoby być społecznych nadzorców? Jeśli dziś w sieci możemy za darmo zajrzeć do encyklopedii, przetłumaczyć tekst, poradzić się w dowolnej sprawie, to dlaczego nie mielibyśmy mieć możliwości weryfikacji wiarygodności osób stojących za nowym biznesem? No i wreszcie – czy jest jakaś inna droga? Przecież tradycyjni nadzorcy nie mają szans w starciu z transgranicznym zasięgiem sieci. Dlatego pozostaje jedyne rozwiązanie: „inwestorzy wszystkich krajów – łączcie się".

Komentarze
Co martwi ministra finansów?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Zamrożone decyzje
Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów