Czy się to komuś podoba, czy nie, ostatnia dekada zmieniła postrzeganie Polski w Europie. I nie chodzi tu tylko o to, że na wspólnotowym świeczniku mamy byłego premiera, a propagandowy – w jakimś sensie – mit zielonej wyspy zbiegł się z docenianiem umiejętność spokojnego, ale konsekwentnego rozpychania się na europejskiej grzędzie. Dodam dla wyjaśnienia, że nie chodzi też o żaden historyczny sentyment czy mocarstwowy wizerunek przedmurza czegokolwiek...
Liczy się tu po prostu efekt skali. Polska jest dużym krajem a jej miejsce w szeregu wynika nie tylko z położenia na mapie. Konsumujemy, produkujemy, eksportujemy i importujemy. Udało nam się wpleść w wielki rynek, a im bardziej zaplatamy różne gałęzie, tym trudniej jest sobie wyobrazić Europę bez nas. Małe kraje mogą się więc wyróżniać oryginalnością i próbować poszukiwać niszy. Mogą nawet zsuwać się na obrzeża wolnego rynku czy regulacji wspólnotowych. Jednak z Polską będzie inaczej. Polska musi, i jeszcze długo będzie musiała, wykorzystywać jako atut szeroko rozumianą konwergencję.
Jeśli się coś w Polsce wydarzy złego, to reakcja otoczenia będzie tym silniejsza i w naszym interesie pożądana, im silniej zwiążemy się z polityką i gospodarką szerszego otoczenia. Z całym szacunkiem dla braci Madziarów, ale Polska to nie Węgry. Dlatego działania Orbána, chociaż negowane i deprecjonowane przez polityków Zachodu, były traktowane z pewnym przymrużeniem oka. Lokalna wolta w kraju, który posiada niespełna 10 milionów obywateli, nie będzie traktowana jako zagrożenie. Tymczasem rewolucja w cztery razy większym kraju musi być obserwowana z rosnącym niepokojem.
Jeśli zanegujemy dotychczasową strategię, może nas czekać rozczarowanie. Jeśli zamkniemy oczy na to, co się dzieje w całej Europie, przestaniemy rozumieć proces. Ten proces jest nieodwracalny, choćby napotykał na przejściowy i miejscowy opór. Przykłady szczegółowe można mnożyć, od energetyki poczynając, na projektach społecznych kończąc. Jeśli więc zaczniemy w najważniejszych sprawach odwracać się do Europy plecami, bardzo szybko się okaże, że tych pleców nikt już porozumiewawczo nie poklepie.
Dzisiejszy świat inaczej postrzega niezależność niż mogłoby się to wydawać wszystkim śniącym o potędze. Nawet mocarstwa z czasem zdają sobie sprawę z tego, że nic nie trwa wiecznie, jeśli w dłuższej perspektywie negujemy procesy globalne, poszerzający się wolny rynek i postępującą cierpliwie demokrację. Ani koniunktura, ani rezerwy walutowe, ani nawet broń atomowa nie gwarantują bycia wiecznym i jednocześnie poważanym outsiderem.