Cena koszyka ropy OPEC znajduje się na poziomie około 23 USD za baryłkę, a tacy producenci jak Meksyk, Kanada, Irak i Kolumbia otrzymują za swój surowiec już poniżej 20 USD (za najtańszą meksykańską ropę Maya płaci się niewiele ponad 12 USD), co oznacza, że coraz większa część produkcji przestaje być rentowna. Zgodnie z przewidywaniami IEA nadpodaż na rynku ropy w pierwszej połowie roku wyniesie około 1,5 miliona baryłek dziennie, m.in. za sprawą niskiego popytu na część produktów naftowych wywołanego ciepłą zimą.

Wprawdzie część analityków przewiduje, że cena ropy Brent może osiągnąć nawet 20 USD (co oznaczałoby spadek wartości koszyka OPEC do około 16 USD), ale tego typu prognozy opierają się na jednym kluczowym warunku – nikt ze znaczących producentów ropy nie zmniejszy podaży. Pierwszy sygnał, że takie założenie może być błędne, dał w ostatnich dniach Transnieft, rosyjski monopolista na rynku przesyłu ropy, który zapowiedział zmniejszenie rosyjskiego eksportu w 2016 r. o 6 proc.

Po wznowieniu irańskiego i amerykańskiego eksportu oraz osiągnięciu maksymalnych możliwości produkcyjnych przez Rosję, USA i kraje OPEC (poza Iranem) brakuje fundamentalnych czynników, które mogłyby wywołać dalszy spadek cen ropy. Jedynym ryzykiem jest obecnie załamanie popytu, które musiałoby być procesem rozłożonym w czasie na co najmniej kilka miesięcy. Nawet gdyby miało się wydarzyć, np. wskutek znacznego pogorszenia sytuacji w Chinach, będzie ono widoczne dopiero w dalszej części roku, gdy podaż zacznie się samoistnie zmniejszać (m.in. za sprawą malejącej produkcji amerykańskich firm łupkowych). Olbrzymia zmienność w ostatnich dniach wskazuje, że mamy do czynienia z poszukiwaniem dna na rynku, który prawdopodobnie wymknął się spod kontroli producentów – trudno oczekiwać, by nawet Arabia Saudyjska spodziewała się tak głębokich spadków, zwiększając produkcję w 2015 r., zwłaszcza że już poziomy poniżej 50 USD uderzały w amerykańskich producentów ropy łupkowej.

Poza zawirowaniami w Chinach spadek cen ropy jest głównym czynnikiem, który spowodował najgorsze w historii otwarcie roku na Wall Street. Nie tylko będzie musiał się on przełożyć na niższą inflację w USA, ale też pogłębia ryzyka dla globalnego wzrostu, ograniczając szanse na szybkie podwyżki stóp w Stanach i dalsze umocnienie dolara. Tym samym wątpliwy wydaje się argument analityków, którzy właśnie w sile amerykańskiej waluty upatrują głównego argumentu za dalszą przeceną surowców.