Za to czwartkowe notowania rozpoczęły się od zwyżki. Teoretycznie mieliśmy nadganiać, ale ta pogoń szybko się zakończyła, bo GPW nadziała się na falę spadków. Dobre nastroje ze środy wyparowały, czego konsekwencją były minusy przy zmianie cen kontraktów na WIG20. Nie było nam dane radować się zwyżkami, za to warszawski parkiet stał się ofiarą „cofki" na rynkach światowych. W efekcie nie było szans na choćby próbę podniesienia wycen i ataku na poziom 2000 pkt. Gdyby ta bariera została pokonana, oczekiwanie na pogłębienie korekty spadkowej nie miałoby uzasadnienia. Tymczasem taki scenariusz wciąż pozostaje w grze. Indeks największych spółek, a więc i kontrakty na niego, znajdują się w fazie korekty wzrostu z I kwartału. Ta korekta trwa, a więc jest realne, że dojdzie do jej pogłębienia.
Oczekiwanie na ewentualny spadek cen nie zmienia przekonania, że jest szansa na wznowienie później trendu wzrostowego. To przekonanie będzie obowiązywało, o ile rynek będzie się utrzymywał nad poziomem 1800 pkt. Gdyby się to nie udało, bykom ubyłoby argumentów. Na razie to popyt ma w krótkim terminie przewagę i jest szansa, że po okresie korekty zobaczymy próbę wzrostu w kierunku 2200 pkt.
W czwartek dowiedzieliśmy się, że spadła liczba nowych wniosków o zasiłek dla bezrobotnych w USA. Było ich najmniej od listopada 1973 r., a biorąc pod uwagę zmiany demograficzne, są to rekordy historyczne.