Okres przedświąteczny to znakomity czas na łowienie klientów nie tylko w sieciach handlowych, ale również na rynku forex. W ofertach brokerów pojawiają się teraz fantastyczne promocje typu – otwórz rachunek, wpłać wymagany depozyt i zrób obrót kilkoma lotami, a dostaniesz superbonus pieniężny lub nagrodę rzeczową. Podobny chwyt marketingowy stosuje wiele firm z rozmaitych branż, jednak w przypadku oferowania usług inwestycyjnych jest tu pewien zgrzyt.
1480 proc. zysku wypracował zwycięzca ubiegłorocznej edycji konkursu inwestycyjnego Forex BossaFX. To pokazuje, że możliwości zarabiania są ogromne.
Niezbyt obeznana z rynkiem forex osoba może połknąć haczyk i zacznie spekulować bez należytego przygotowania, po prostu na chybił trafił. A taki początek przygody z rynkiem walutowym to coś w rodzaju finansowego samobójstwa. Na forex nie można wchodzić pod wpływem impulsu reklamowego, ale dopiero po zdobyciu odpowiedniej wiedzy i opracowaniu planu działania. Grać zaczynamy wtedy, kiedy znamy przeciwnika i jego słabe punkty.
Pokusa goni pokusę
100 a nawet więcej instrumentów znajdziemy w ofertach brokerów. Wśród nich są: waluty, surowce, towary rolne, metale szlachetne, indeksy zagraniczne i obligacje.
Na samych reklamach obiecujących gruszki na wierzbie haczyki związane z foreksem się nie kończą. Przeciętny Kowalski, który założył rachunek w nadziei na łatwy pieniądz, nawet jeśli nie zacznie od razu grać, za chwilę zobaczy kolejne kuszące „promocje". Oto w ofercie ma możliwość dźwigni nawet 1 do 100, co w praktyce oznacza, że mając swoje 10 000 zł, może obracać kwotą nawet 1 000 000 zł. Mało tego, okazji do zarobku jest więcej niż przy stole do ruletki – mamy kilkadziesiąt rynków, od walut, przez zagraniczne indeksy po egzotyczne towary, na których ciągle trwają silne wahania kursów. Kilka pipsów w jedną stronę przy lewarze 1 do 100 i można w parę sekund zarobić średnią krajową pensję.