Od dłuższego czasu kurs złota nie ulega większym wahaniom. Niewielka zmienność cen kruszcu to efekt zaciętej rywalizacji pomiędzy kupującymi i sprzedającymi, a szala zwycięstwa na razie nie przechyla się na żadną ze stron. Interesująco rozwija się z kolei sytuacja na rynku platynowców.
Pod koniec października za uncję złota trzeba było zapłacić niespełna 1275 dolarów – niewielkie spadki cen były spowodowane danymi napływającymi z amerykańskiej gospodarki, które wzmacniały dolara. Waluta Stanów Zjednoczonych znajdowała się wówczas na najwyższym od lipca poziomie – na jej umocnienie, oprócz informacji o wyższym od zakładanego przez ekonomistów wzroście PKB w USA, wpłynęły też doniesienia, że nowym prezesem Rezerwy Federalnej zostanie Jerome Powell, czyli kontynuator polityki (choć w nieco bardziej „jastrzębim" wydaniu) Janet Yellen, dotychczasowej szefowej tej instytucji.
W efekcie tych informacji kurs złota oddalił się od psychologicznego poziomu 1300 dolarów za uncję. Odbicie przyszło dopiero wraz z informacji o ogłoszeniu niepodległości przez parlament Katalonii. Podniosło to globalną awersję do ryzyka, a co z tym idzie, wpłynęło na wzrost cen królewskiego kruszcu.
Królewski kruszec pod presją Wall Street
Początek listopada znów jednak przyniósł symboliczne spadki notowań złota – w piątek, 3 listopada za uncję trzeba było zapłacić 1270 dolarów. Było to o tyle zaskakujące, że fundamenty dla metalu były co najmniej dobre. Departament Pracy USA opublikował bowiem słabsze od zakładanych dane o zatrudnieniu.