Największym zmartwieniem oszczędzających jest teraz niemal zerowe oprocentowanie lokat i wysoka inflacja; w lipcu 2021 r. sięgnęła 5 proc. Przed skutkami inflacji w pewnym stopniu chronią obligacje oszczędnościowe, od których odsetki w kolejnych latach są powiązane ze wskaźnikiem wzrostu cen. Dotyczy to papierów cztero- i dziesięcioletnich.
Gdy kupujemy w sierpniu czterolatki, z góry wiemy, że w pierwszym roku ich oprocentowanie wyniesie 1,3 proc., a potem każdego roku będzie sumą wskaźnika rocznej inflacji i stałej marży w wysokości 0,75 proc. Podobną konstrukcję mają dziesięciolatki, z tym że odsetki w pierwszym roku to 1,7 proc., a stała marża – 1 proc. Z punktu widzenia inwestora istotną różnicą między tymi papierami jest to, że odsetki od obligacji czteroletnich są co roku wypłacane, a od dziesięcioletnich – dopisywane do kapitału, co zwiększa efektywność inwestycji.
Teoretycznie zatem takie papiery powinny przynosić zysk trochę przewyższający inflację. W praktyce gwarancji, że ochronią oszczędności przed utratą wartości, nie ma. Po pierwszym roku – przy wysokim wskaźniku wzrostu cen (należałoby uwzględnić inflację, jaka będzie po roku od zakupu papierów) – jest bardzo prawdopodobne, że inwestor będzie pod kreską. Z kolei w kolejnych latach może nic nie zyskać dlatego, że odsetki naliczone po uwzględnieniu wysokiej inflacji zostaną „zjedzone" przez podatek od zysków kapitałowych.
Dobre, bo krótkoterminowe?
Na papierach skarbowych powiązanych z inflacją można zatem realnie stracić, choć mniej niż na standardowej lokacie bankowej. I mniej niż na innych rodzajach papierów oszczędnościowych. Oprocentowanie sześciomiesięcznych i dwuletnich jest stałe, wynosi odpowiednio 0,5 i 1 proc. (i tak jest wyższe niż standardowego depozytu terminowego), natomiast trzyletnich zmienia się co sześć miesięcy. W kolejnych półrocznych okresach będzie odpowiadać stawce WIBOR6M – teraz jest to ok. 0,25 proc. w skali roku.