Dziesięć lat minęło

Publikacja: 12.04.2001 10:25

Wartość rynkowa pierwszych pięciu debiutujących 16 kwietnia 1991 r. na warszawskiej giełdzie spółek wyniosła na inauguracyjnej sesji blisko 57,1 mln nowych złotych. Obecnie ich kapitalizacja sięga około 564 mln zł, a więc bliskodziesięciokrotnie więcej. Liczba notowanych firm jest 45razy większa niż w momencie powstawaniaWGPW, kapitalizacja rynku wyższa jest 1850 razy...

Oczywiście, wszystko co dotyczy naszej giełdy i rynku kapitałowego jest teraz nieporównanie większe, niż przed dziesięcioma laty. Wtedy w skład WIG wchodziło pięć spółek, obecnie jest ich ponad 120. Łącznie na warszawskiej giełdzie notowane są akcje 228 firm, czyli więcej niż na parkietach w Oslo, Helsinkach, Lizbonie, Wiedniu i Dublinie. Każda rocznica, a szczególnie taka, jaką właśnie obchodzimy, stanowi okazję do przeglądu tego, co działo się w tym okresie i oceny, jaki dystans został w tym czasie pokonany.Debiut udany, choć skromnyPrzebieg pierwszej sesji giełdowej w powojennej Polsce może, z dzisiejszej perspektywy, wydawać się nawet dość zabawny. Jednak zarówno dla ludzi ją przygotowujących, jak i pierwszych inwestorów, wcale taki nie był. Wszyscy w niej uczestniczący ? bezpośrednio lub pośrednio ? byli niezwykle przejęci. Nie tylko z powodu obaw o to, czy wszystko zadziała lub niepewności co do wysokości kursów niedawno kupionych akcji, ale przede wszystkim ze względu na świadomość uczestnictwa w niezwykle ważnym wydarzeniu historycznym, w powstawaniu nowej i niemal nie znanej na naszym gruncie instytucji, z którą wiązano duże, choć niezbyt sprecyzowane nadzieje.Do miana symbolu urasta to, że giełda zainstalowała się w budynku byłego KC PZPR, kojarzonym jednoznacznie ze starym, odchodzącym w przeszłość systemem.Dość charakterystycznym przejawem szybkości zachodzących wówczas przemian było to, że na pierwszą sesję parkiet udało się ułożyć jedynie w sali notowań, w giełdowych korytarzach zaś unosił się kurz zrywanych w pośpiechu starych wykładzin. Pewnie dlatego uroczysta inauguracja działania GPW odbyła się dopiero 2 lipca 1991 r. Pierwsi inwestorzy pamiętają zapewne prezesa Wiesława Rozłuckiego wychodzącego zza zdobionych drzwi i odczytującego zgromadzonym na schodach nielicznym graczom wyniki sesji. Dopiero po kilku sesjach (czyli tygodniach ? sesje bowiem odbywały się jedynie we wtorki) inwestorzy mogli wchodzić na wydzieloną część giełdowego parkietu. Kilkanaście metrów kwadratowych na piątym piętrze wystarczało w zupełności, by ich pomieścić. Schody zapełniły się ponownie tłumem dopiero w 1993 i 1994 r. Spóźnialscy byli w stanie dotrzeć najwyżej do trzeciej kondygnacji. Ten, kto nie dosłyszał wyników, musiał stać w liczącej kilkaset osób kolejce po wydruk z kursami akcji. Potem był czas, by w zadymionym i zatłoczonym holu budynku giełdy wymienić opinie z licznymi współtowarzyszami gry giełdowej.Ale cóż to znaczyło przy niemal papierowym rozliczaniu sesji. By nie doszło do totalnego zamieszania, na papierze różowym zapisywano zlecenia kupna, a na niebieskim ? sprzedaży. Ostatecznie po wklepaniu trafiały one do komputera, który ustalał kurs. W początkowej fazie nawet taką komputeryzacją nie mógł się pochwalić depozyt papierów wartościowych (wówczas wydział GPW). ? Pierwsze sesje rozliczaliśmy ręcznie na kartkach papieru, a dla każdego z uczestników depozytu prowadziliśmy oddzielny ?zeszyt?. Rynek był jednak wówczas tak mały pod względem liczby emitentów, inwestorów oraz wielkości obrotów, że mogliśmy sobie na to pozwolić ? wspomina obecna prezes KDPW Elżbieta Pustoła.Inwestorzy w większości mogli być zadowoleni z pierwszego notowania. Największy zysk (33%) w stosunku do ceny emisyjnej osiągnęli właściciele walorów Exbudu, nieco mniejszy Próchnika (12%), Kabli (14%) i Tonsilu (6,2%). Jedynie posiadacze akcji Krosna ponieśli stratę (8%). Wyliczenia te są jednak czysto teoretyczne, gdyż akcje ?pierwszej piątki? były kupowane za obligacje zamienne, które dawały 20-procentowe dyskonto w stosunku do ceny emisyjnej akcji, zysk inwestora zaś również zależny od ceny, po jakiej kupił te obligacje (zazwyczaj niższej niż nominalna wraz z odsetkami). ? Najważniejszy dla wzbudzenia zainteresowania jest właśnie dobry początek, i taki był. Pierwsza sesja stanowiła wielką niewiadomą. Poza rozwiązaniami technicznymi istniało jeszcze wiele innych czynników ryzyka: Polska wychodziła z głębokiej zapaści, nikt nie słyszał o inwestorach zagranicznych. Właściwie swój pierwszy rok działania od strony inwestorów giełda zawdzięcza w dużej mierze spontanicznej działalności ludzi lubiących ryzyko ? przypomina Mariusz Jańczuk, prywatny inwestor, który obecny jest na GPW od jej początków.? Wówczas mało kto wierzył, że za dwa lata będzie to już potężna, żyjąca własnym życiem machina ? dodaje.Łączna wartość obrotów na pierwszej sesji osiągneła zaledwie 36,9 mln starych złotych, czyli 3,69 tys. obecnych złotych, jednak już na ostatniej sesji 1991 r. wynosiły one 17,6 mld ówczesnych złotych, czyli około 1,5 mln dolarów (wówczas jeden dolar wart był 11 680 zł). Wolumen obrotów na sesji z 16 kwietnia wyniósł zaledwie 270 akcji, ale już 31 grudnia 1991 r. było to prawie 105 tys. W 1991 r. odbyło się 36 sesji, na każdą składano średnio 1423 zlecenia i zawierano 877 transakcji.Od hossy do... hossyO prawie miesiąc młodszy niż giełda jest najdłużej funkcjonujący wskaźnik koniunktury ? Warszawski Indeks Giełdowy. Wprowadzono go 14 maja 1991 r., choć jako punkt jego startu przyjęta została wartość 100 punktów na sesji z 16 kwietnia. W dniu jego ogłoszenia miał on wartość 93,9 punktu. Najniższy poziom w pierwszym roku działania giełdy, wynoszący 66,2 pkt., osiągnął 1 października 1991 r. Niższy był jedynie pod koniec czerwca 1992 r. (63,5 punktu). Mimo to już w tym okresie były okazje do wysokich zysków. Dostarczył ich np. jesienią 1991 r. debiut Żywca. Zdarzenie to przyciągnęło wówczas do giełdy kolejną rzeszę inwestorów.Według raportu Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, w pierwszym roku działalności warszawskiej GPW zanotowano cztery okresy hossy i cztery bessy. Czas trwania każdej z tych tendencji wynosił... od 3 do 4 sesji. Największą zmiennością trendów charakteryzowały się akcje Śląskich Kabli (15 zmian trendów), najmniejszą zaś ? ?nowicjuszy? o najkrótszym stażu: Wedla, Żywca i Wólczanki. Oczywiście, z obecnej perspektywy, gdy mamy za sobą ponad 2000 sesji giełdowych, te analizy 3-sesyjnych tendencji wyglądają dość groteskowo. Podobnie jak częste wówczas rysowanie długopisem kursów akcji na papierze milimetrowym. Choć ?modzie? tej nie ulegli wszyscy, jednak żaden inwestor nie uniknął napięcia, jakie towarzyszyło oczekiwaniu na raporty z wynikami miesięcznymi.? Czekaliśmy na nie z wypiekami na twarzy. Siedziały nad nimi całe sztaby ludzi, choć danych wcale nie było dużo. Dla mnie, osoby z humanistycznym wykształceniem, czytanie bilansów to była czarna magia. Wszystkiego dopiero musiałem się uczyć. Pamiętam, jak odwiedzaliśmy zarządy spółek, a szczególnie dyrektorów finansowych, by objaśniali nam niektóre pozycje bilansu. Nie było przecież wówczas prasy specjalistycznej, która pomogłaby analizować wyniki. Ogromną rolę odgrywała, Ceduła giełdowa, i kuluarowe rozmowy. Ale wszystko rozgrywało się bardzo szybko, już latem 1992 r. miałem pierwszy kontakt z analizą techniczną. Zaczęli ją robić ludzie, którzy zajmują się tym zresztą do dziś. Swoje opracowania sprzedawali i już wtedy zaczął to być zupełnie dochodowy przemysł ? mówi Mariusz Jańczuk.Ale w cenie były informacje zdobywane nie tylko drogą legalną. ? Zmienialiśmy ze znajomymi biura maklerskie podejrzewając, że nasze zlecenia są kopiowane dzięki ?uprzejmości? pracowników biura ? dodaje inwestor.Z raportu KPWiG na temat zdarzeń w 1991 r. wynika, że największą stabilnością charakteryzowały się akcje Śląskiej Fabryki Kabli. Przeciętna absolutna zmiana kursu z sesji na sesję wynosiła prawie 5,5%, w IV kwartale zaś osiągnęła 7,5%. ?Pozostałe walory wykazywały znaczne skoki cen? ? czytamy. Największą zmiennością cen cechowały się walory Wedla ? nie było w 1991 r. sesji, na której zmieniłyby one kurs o mniej niż 8% (średnia zmiana wyniosła 9,45%). Widać zatem, jak trudny był to rynek, szczególnie dla inwestorów o niewielkim doświadczeniu i przygotowaniu metodologicznym do giełdowych zmagań. Trudno też się dziwić, że rynek ten był od początku uznawany przez większą część społeczeństwa za wysoce ryzykowny i spekulacyjny.Po pierwszym roku funkcjonowania giełdy nastroje inwestorów nie były najlepsze. WIG stracił 8% w stosunku do pierwszej sesji, od kwietnia do końca września zniżkował zaś aż o 32%. To nie mogło nie pozostawić wrażenia na początkujących giełdowych graczach (a wówczas wszyscy byli początkujący). dokończenie str. IIdokończenie ze str. INa szczęście, można też było sporo zarobić, jednak silne wahania kursów generalnie nie sprzyjały rozwojowi rynku, przede wszystkim zaś pojawieniu się na nim inwestorów instytucjonalnych, takich jak banki czy fundusze inwestycyjne. Ich brak z kolei powodował, że rynkiem rządziły głównie emocje. Opadły one na kilka miesięcy, kiedy to indeks poruszał się w trendzie bocznym do wiosny 1992 r. Wahania kursów w tym czasie były niewielkie, szczególnie w porównaniu z wcześniejszą zmiennością.? Krytycznym momentem dla giełdy w 1992 roku był upadek rządu Jana Olszewskiego (5 czerwca). Mieliśmy wówczas ze znajomymi niemałą pulę walorów Elektrimu, kupionych m.in. za kredyty, a kurs akcji spadał z sesji na sesję o 10%. Nierównowaga rynku, która w pewnym momencie przeszła w paniczną wyprzedaż, nie pozwalała sprzedać papierów, nasze portfele bardzo szybko topniały i tak na krawędzi bankructwa niektórzy stanęli już na długo przed wielką bessą. Ale na początku lipca sytuacja zaczęła się stabilizować i udało im się odbić. Później było już tylko lepiej ? mówi M. Jańczuk.W połowie 1992 r. rozpoczęła się najbardziej spektakularna, dynamiczna hossa, w wyniku której WIG wzrósł z najniższego w historii poziomu 635 punktów (23 czerwca 1992 r.) do 20 760 punktów (8 marca 1994 r.), a więc o ponad 3000% w niespełna dwa lata.Choć wystąpienie hossy było jak najbardziej uzasadnione, to jednak tak dynamiczny wzrost nie miał charakteru racjonalnego. Oczywiście, nasz rynek nie był w tym przypadku odosobniony, choć wielu jego ówczesnym obserwatorom wydawało się, że to, co działo się na nim w latach 1993 -94 jest ewenementem. Mechanizmy każdej hossy i bessy ? nawet na najbardziej rozwiniętych rynkach ? są identyczne i nie ma w tym nic niezwykłego. Niezwykłe było to dla nas, przeżywających tego typu zjawiska po raz pierwszy.W naszym przypadku wahania koniunktury miały znacznie bardziej dynamiczny przebieg niż na ówczesnych rynkach rozwiniętych. Wynikało to przede wszystkim ze stanu rynku: krótkiego okresu jego funkcjonowania, braku doświadczenia inwestorów, niewielkiej liczby notowanych spółek. A także lawinowo rosnącego popytu na akcje, który nie znajdował przeciwwagi w postaci podaży nowych emisji walorów (choć w sumie w ofertach publicznych w 1994 r. spółki pozyskały 22,5 bln starych złotych). Pędu do posiadania ?złotodajnych? akcji nic nie było w stanie powstrzymać. Każda informacja spółki o zamiarze nowej emisji akcji natychmiast podbijała kurs jej walorów. Podobnie było w przypadku podziału akcji ? w 1994 r. aż 21 firm przeprowadziło split ? każda taka operacja wywoływała euforię inwestorów, mimo iż nie miała żadnego znaczenia fundamentalnego. ? Uważam, że hossę 1993 r. zawdzięczamy też częściowo kapitałowi zagranicznemu, który zaczął traktować Polskę jako emerging markets. Wielką hossę wspominam z rozrzewnieniem. Wtedy zaczęły pojawiać się pierwsze zarobione na giełdzie fortuny. Była połowa 1993 r., kiedy mnie udało się przekroczyć magiczny próg miliona złotych. By uczcić to niecodzienne zdarzenie, kupiłem sobie dwa garnitury i limuzynę. Wypłaciłem gotówkę, zaniosłem w neseserze do salonu samochodowego i wyjechałem autem. To było naprawdę przyjemne ? wspomina M. Jańczuk.Świadomość, że na giełdzie można stracić, miało w tym czasie niewiele osób. Do inwestorów dotarło to dopiero w marcu 1994 r., choć już wcześniej było małe tąpnięcie. ? Pierwsza poważniejsza korekta miała miejsce w czerwcu 1993 r., była czymś naturalnym, bo nastąpiła po silnej, kilkudziesięcioprocentowej zwyżce. Odniosłem wówczas wrażenie, że bardzo wiele osób było zaskoczonych skalą tej korekty. W ciągu trzech sesji niektóre spółki spadły o ponad 30%. Ale w następnym tygodniu straty zostały odrobione ? mówi M. Jańczuk. Z nową falą wzrostową inwestorzy mieli do czynienia od października 1993 r. Spółki w ciągu kilku sesji drożały o 100-200%. Wtedy już było widać, że gracze zaczęli kupować wszystko. Ogromnym powodzeniem zaczęły się cieszyć akcje małych spółek. Ich kurs dawało się po prostu windować szybciej niż firmy o większej kapitalizacji. Zdaniem M. Jańczuka, prawdopodobnie późną jesienią niektórzy duzi inwestorzy, szczególnie kapitał zagraniczny, zaczęli realizować zyski. Zahamowanie wzrostów zaczęło się właśnie od spółek dużych, które znajdowały się w polu zainteresowania zagranicznego kapitału.Udział liczby notowań z nierównowagą (redukcje lub oferty) na rynku podstawowym osiągnął w styczniu 1994 r. 35%, w grudniu zaś ? już tylko 8%. Na rynku równoległym było to odpowiednio 62% i 11%. Zdecydowane zmniejszenie się nierównowagi rynkowej pod koniec 1994 r. wskazywało, że popyt był coraz chętniej zaspokajany przez sprzedających akcje. Nadchodził zmierzch hossy, jednak mało kto zdawał sobie z tego sprawę. Królem spekulacji był wówczas Universal: na 188 sesji, jakie odbyły się w 1994 roku, na jego walorach zanotowano 13 zawieszeń i 39 redukcji. Było jednak sporo innych spółek, które niewiele mu w tym ustępowały.Właściwie nie było wówczas głosów wołających o oprzytomnienie. Jedynym, który się wyłamał, był minister finansów Jerzy Osiatyński, który powiedział w styczniu 1994 r., że giełda w ówczesnym stanie to bańka mydlana. Po wypowiedzi tej wszyscy mieli do niego pretensje. Świadomość była bardzo niewielka ? takie pojęcia, jak wycena czy analiza porównawcza były pojęciami abstrakcyjnymi. Nikt nie zwracał uwagi na inne rynki, nikogo nie interesowało, co dzieje się np. w USA. Żadnego wpływu na zachowanie polskich inwestorów nie wywarł wówczas również kryzys meksykański.Okres gwałtownej hossy i bessy spowodował, co prawda, że o giełdzie usłyszał niemal każdy Polak, jednak przyczynił się także do negatywnego wizerunku rynku kapitałowego jako miejsca niezwykle ryzykownego dla lokowania kapitału, siedliska niczym nie uzasadnionej spekulacji. Znaczne zmiany WIG i wzmożony handel z początków bessy ? wiosną 1994 r. ? pozytywnie wspomina natomiast prezes KDPW. ? Kiedy gwałtownie zaczęła rosnąć liczba zawieranych transakcji oraz obroty, baliśmy się o wydolność i wytrzymałość naszego systemu. To była pierwsza ważna próba dla KDPW, którą przeszedł on bez żadnego uszczerbku ? mówi Elżbieta Pustoła, prezes Depozytu.W dość przygnębiającej atmosferze rynek odpoczywał ? po emocjach i spadku do poziomu 5900 punktów (spadek o ponad 70% od szczytu hossy) ? prawie rok. Na naturalny po tak dużych spadkach odpływ inwestorów nałożyły się także nie najlepsza sytuacja gospodarcza, wzrost inflacji, wprowadzenie podatku od transakcji giełdowych, a także kryzys meksykański, który spowodował niechęć inwestorów zagranicznych do rynków wschodzących, a więc i Polski. W efekcie niemal cały 1995 r. (z wyjątkiem krótkiej, lecz silnej minihossy, która zakończyła się w połowie maja wartością WIG wyższą prawie o 60% niż w dołku poprzedniej dekoniunktury; w samym kwietniu indeks zwyżkował o 42%) upłynął pod znakiem trendu bocznego i niewielkich wahań kursów.Druga hossa była już zdecydowanie bardziej dojrzała, mimo że jej początek był dość dynamiczny ? w styczniu 1996 r. WIG zwyżkował o ponad 37%. Jej dalszy przebieg był już o wiele bardziej zrównoważony. Trwała ona w sumie czternaście miesięcy (do lutego 1997 r.) i w tym czasie podstawowy indeks koniunktury giełdowej wzrósł o 142%. W 1996 r. WIG wzrósł o 85%, jednak kursy aż 20 spółek zwyżkowały o ponad 100%.Ta hossa miała mocne podstawy fundamentalne. Poprawiała się sytuacja makroekonomiczna, rosły zyski firm giełdowych. Najbardziej spektakularną zwyżkę zanotowały wówczas walory ComputerLandu (396%). Wśród liderów wzrostów dominowały banki (kurs akcji WBK wzrósł w 1996 r. o 273%) oraz duże firmy, takie jak np. Elektrim czy Agros. Nie brakowało, oczywiście, wzrostów typowo spekulacyjnych, jak w przypadku Chemiskóru (wzrost o ponad 200%) lub związanych z przejęciem przez inwestora strategicznego (Dom-Plast, przejmowany przez Rubbermind).? Rok 1996 to było prawdziwe ocieplenie, ale ja na poważnie na giełdę wróciłem w 1997 r. po kryzysie azjatyckim. Rok 1996 r. był dla mnie natomiast świetnym okresem zarabiania na akcjach pracowniczych. To była żyła złota. Znów pojawiły się zyski na poziomie 100-200%. Zarobiłem wówczas dużo m.in. na papierach Oławy, Pepeesu, Elektrobudowy ? mówi M. Jańczuk.Kolejne fale zwyżek były umiarkowane ? ich zasięg mieścił się w przedziale 17-28%, korekty trendu wzrostowego zaś stosunkowo łagodne (11-15%). Nie było mowy o takiej nierównowadze rynku, jaka występowała w pierwszych latach funkcjonowania giełdy. Co ciekawe, hossa ta nie zakończyła się żadnym gwałtownym załamaniem, rynek zaś w okresie następnych prawie dwóch lat poruszał się w przedziale 15-17 tys. punktów i kilkakrotnie podejmował próbę pokonania bariery 18 tys. punktów. Większe załamanie (spadek WIG o 36%) przeżyliśmy jedynie w okresie od lipca do października 1998 r. i było ono związane z kryzysem rosyjskim.Jednocześnie październik 1998 r. można uznać za początek kolejnej hossy, która (z przerwą na letnie załamanie z okresu lipiec-październik 1999 r. ? spadek WIG o 16%) trwała do końca marca 2000 r. i zakończyła się ustanowieniem przez indeks kolejnego rekordu ? 22 868 punktów (27 marca ubiegłego roku).Tendencja ta, choć z dzisiejszej perspektywy bardzo wyraźna, rodziła się w atmosferze dość powszechnej niewiary i braku optymizmu inwestorów. Składała się z dwóch niemal identycznych co do zasięgu fal wzrostu. W wyniku pierwszej WIG wzrósł o nieco ponad 63%. Druga fala, rozpoczęta w październiku 1999 r., nosi miano hossy internetowej. Jej liderami były firmy komputerowe oraz mające cokolwiek wspólnego z internetem. Kurs akcji Optimusa wzrósł w tym czasie o 570%, natomiast walory Prokomu, Softbanku, ComArchu zyskały w granicach 200?300%. Internetowy szał najbardziej widoczny był jednak w przypadku mniejszych spółek, które ogłaszały plany rozpoczynania działalności w tej dziedzinie. Najlepszym przykładem tego zjawiska były walory Ariela, który z producenta butów postanowił przekształcić się w firmę internetową. Wskutek tych deklaracji jego kurs wzrósł o 900%. Podobnych przypadków było więcej. Warszawska giełda znalazła się w dobrym towarzystwie. Udział spółek zaliczanych do sektora TMT (technologia, media, telekomunikacja) na koniec 1999 r. stanowił niemal 41% kapitalizacji, w czerwcu 2000 r. 46%, po debiucie Netii zaś niemal 50%. Efektem mody na internet było wyodrębnienie przez GPW segmentu spółek innowacyjnych technologii ? SITech oraz indeksu TechWIG.Na rynkach rozwiniętych notowano podobne spektakularne wzrosty, nikt więc nie mówił już, że Warszawa jest rynkiem spekulacyjnym. Na NASDAQ wzrosty były jeszcze bardziej kosmiczne, w spółki nowej technologii bez opamiętania lokowano nieporównywalnie większe pieniądze. Załamanie wieloletniej hossy w Stanach Zjednoczonych musiało więc przynieść reakcję na naszym rynku.To, co wydawało się siłą naszej giełdy w czasie hossy (wysoki udział TMT w kapitalizacji), obróciło się na niekorzyść w okresie dekoniunktury.Pierwotne przypływyJednym z kryteriów oceny pozycji giełdy na tle innych rynków jest liczba notowanych na niej walorów oraz instrumentów finansowych. Młoda warszawska giełda rosła pod tym względem w przyspieszonym tempie. Jej rozwój warunkowany był w pierwszym okresie funkcjonowania (i w dużej mierze pozostaje do dziś) tempem procesów prywatyzacji polskich przedsiębiorstw. W ciągu pierwszych czterech lat dopływ akcji nowych firm zapewniał przede wszystkim Skarb Państwa. Pierwsza spółka o czysto prywatnym rodowodzie (Efekt) pojawiła się na naszym rynku kapitałowym dopiero w 1993 r. Nieco większa ich liczba dotarła na giełdę dopiero w 1996 r. i 1997 r. ? po sześć w każdym z nich. Z największym ich dopływem mieliśmy do czynienia w kolejnych dwóch latach: w 1998 r. przybyło ich 19, a w 1999 r. ? 16.Największą dynamikę przyrostu liczby notowanych spółek notowano w 1992 r. i 1994 r. (prawie dwukrotny wzrost). Łącznie w ciągu pierwszych trzech lat funkcjonowania giełdy liczba notowanych firm zwiększyła się z 5 do 44, a więc ponadośmiokrotnie. O ponad 70% wzrosła również w 1997 r. W kolejnych latach przyrost był już zdecydowanie mniejszy. W ostatnich latach wyraźnie widać wyczerpywanie się zasobów spółek sprzedawanych przez Skarb Państwa i jednocześnie brak chęci wchodzenia na giełdę przedsiębiorstw prywatnych. Zjawiska te stanowią dość poważne ograniczenie rozwoju naszego rynku.Pod względem liczby notowanych spółek w 1997 r. wyprzedziliśmy giełdy w Wiedniu i Helsinkach, a nieco później także parkiety w Lizbonie i Dublinie.KapitalizacjaJeszcze bardziej dynamiczny był wzrost kapitalizacji warszawskiej giełdy, czyli łącznej wartości rynkowej notowanych firm. Na dynamikę tę wpływał jednak bardzo niski punkt startu oraz wprowadzanie do obrotu giełdowego dużych spółek, których akcje sprzedawał Skarb Państwa. W pewnym stopniu na jej poziom oddziaływała również sytuacja rynkowa.Na koniec 1992 r. kapitalizacja GPW była ponaddwukrotnie wyższa niż w grudniu 1991 r. W 1993 r. wzrosła aż szesnastokrotnie. Jej podwojenie notowano jeszcze w 1996 i 1997 r. W kolejnych latach przyrastała w tempie około 60-70%. Zdecydowane wyhamowanie nastąpiło w 2000 r. (wzrost zaledwie o 5,4%). W połączeniu z wyczerpywaniem się potencjału prywatyzacji świadczy to o zbliżaniu się naszej giełdy do bariery rozwoju. Pod tym względem udało nam się w I kwartale 2000 r. pokonać giełdę wiedeńską, do kolejnych parkietów europejskich zaś sporo nam jeszcze brakuje.Na poziom kapitalizacji warszawskiej giełdy wpływały nie tylko wahania koniunktury i związane z tym zmiany kursów, ale przede wszystkim pojawianie się na parkiecie akcji kolejnych prywatyzowanych firm. Jest to cecha charakterystyczna naszej GPW w dotychczasowym okresie jej funkcjonowania. W każdym z dziesięciu lat pojawiała się co najmniej jedna firma, której udział w kapitalizacji był bardzo duży. Do wyjątkowych pod tym względem należy zaliczyć rok 1996 i 2000. dokończenie str. Ivdokończenie ze str. IiiW 1991 r. były to Wedel i Żywiec, w 1992 r. niemal wszyscy debiutanci zwiększali zdecydowanie kapitalizację giełdy (BRE, Elektrim, Mostostal Export, Okocim). Kolejne dwa lata okazały się nieco mniej obfite, ale wielcy nowicjusze ? WBK i Bank Śląski ? wchodzili na parkiet w niezwykle spektakularny sposób. Lata 1997 i 1998 obfitowały w debiuty gigantów. Były to Bank Handlowy, KGHM, Orbis, PBK (1997 r.) i Pekao SA oraz Telekomunikacja Polska (1998 r.). Ostatnim z wielkich był PKN ORLEN, debiutujący na giełdzie w 1999 r. Niestety, potencjał wzrostu giełdy w tym zakresie zaczyna się powoli wyczerpywać. Możemy liczyć jeszcze co najwyżej na kilka dużych prywatyzowanych firm.Wartość obrotówNiemal od samego początku notowań pod względem udziału w obrotach akcjami dominowało niewiele firm. Na koniec 1991 r. w obrotach ogółem aż 70-proc. udział miały walory Żywca, Exbudu i Wedla, 30% należało zaś do pozostałych sześciu notowanych spółek. Dynamicznie zwiększał się wolumen obrotu; w trakcie pierwszych sesji wynosił on około 4 tys. akcji, pod koniec 1991 r. przekroczył już 150 tys. akcji.Łączna wartość obrotów akcjami w pierwszym roku działalności giełdy osiągnęła niespełna 30 mln zł, z czego jedna trzecia przypadała na walory Żywca. W 1992 r. obroty wyniosły już 230 mln zł, a więc były prawie ośmiokrotnie wyższe niż rok wcześniej. W 1993 r. w stosunku do poprzedniego okresu zwiększyły się aż 34-krotnie, a w roku największej hossy ponownie uległy potrojeniu. Bessa z 1994 r. i stagnacja panująca w 1995 r. spowodowały wyraźny spadek obrotów na rynku akcji. W 1995 roku wyniosły one zaledwie 13,7 mld zł i były niższe o ponad 40% niż rok wcześniej. Od czasu tego załamania wartość obrotów warszawskiego parkietu systematycznie rośnie. Największą dynamikę wzrostu notowano w latach 1996 i 1997 oraz w roku 2000, kiedy uległy niemal podwojeniu w stosunku do 1999 roku. W ubiegłym roku osiągnęły one wartość 169 mld zł i wydaje się, że poziom ten niełatwo będzie pokonać w najbliższym czasie.

Aktywność inwestorówWedług danych KPWiG, na koniec 1991 r. funkcjonowało 49 078 rachunków inwestycyjnych, jednak ponad 70% akcji pierwszej piątki nie było zdeponowanych na rachunkach. Szacowano więc, że pierwszych inwestorów było około 150-200 tys. W następnym roku funkcjonowało już ponad 160 tys. rachunków i ich liczba systematycznie rosła. Największą dynamikę przyrostu zanotowano w 1994 r., kiedy to założono ponad pół miliona nowych rachunków. To obrazuje pęd do posiadania akcji w czasie gwałtownej hossy. W biurach maklerskich ustawiały się potężne kolejki chętnych do rozpoczęcia giełdowej przygody. W niektórych przyjmowano zapisy na terminy odległe o kilkanaście dni, w innych ? odstraszano klientów np. limitowaniem liczby otwieranych rachunków, wysokością opłat lub wysokimi limitami wpłat. Poważny udział w zwiększeniu liczby rachunków miał sposób sprzedaży walorów Banku Śląskiego. Przydział słynnych trzech akcji na osobę zmobilizował wielu nowych inwestorów, ale zakładano też wiele rachunków ?jednorazowego użytku?. Kolejne wielkie prywatyzacje nie przyniosły już tak dużego wzrostu liczby rachunków inwestycyjnych. Choć od 1997 r. jest ich ponad milion, to jednak liczbę rzeczywiście czynnych ocenia się na 300-400 tysięcy.Rzeczywistą aktywność inwestorów można mierzyć liczbą składanych zleceń i realizowanych transakcji. W okresie pierwszych dwóch lat funkcjonowania giełdy średnia liczba zleceń składanych na sesję oscylowała w przedziale 2000-4000 sztuk. Już w połowie 1993 r. przekroczyła poziom 20 tysięcy. W szczycie hossy sięgała 90 tys. na sesję, a więc pod tym względem przez krótki czas mogliśmy się porównywać z giełdą londyńską. W latach 1995-96 przeciętnie na sesję składano 20-30 tys. zleceń, natomiast w ciągu ostatnich czterech lat liczba ta utrzymuje się na poziomie 30-35 tys.Podobne tendencje można zaobserwować w przypadku zawieranych transakcji. Początkowo zawierano ich zaledwie kilkaset na każdej sesji. Do poziomu powyżej 1000 doszliśmy już w drugim roku funkcjonowania giełdy. Hossa spowodowała gwałtowne ożywienie handlu. W 1993 r. średnia liczba transakcji na sesję zbliżyła się do 10 tysięcy, a w 1994 r. przekroczyła 24 tysiące. W szczycie hossy (pierwsze miesiące 1994 r.) wynosiła nawet blisko 56 tysięcy. Od 1997 r. utrzymuje się w przedziale 14-17 tysięcy.

Systematycznie natomiast rośnie wartość zawieranych transakcji. O ile w pierwszym roku działania giełdy nie przekraczała 1000 zł, to już w latach 1993-94 była pięciokrotnie wyższa. Co ciekawe, w okresie ówczesnej hossy nie zanotowano bardziej zdecydowanych zmian tej wielkości. Świadczy to o tym, że wówczas do gry przyłączali się masowo inwestorzy dysponujący niewielkimi środkami. W ubiegłym roku średnia wartość transakcji giełdowej wynosiła ponad 22 tys. zł.

Oczywiście, wszystko co dotyczy naszej giełdy i rynku kapitałowego jest teraz nieporównanie większe, niż przed dziesięcioma laty. Wtedy w skład WIG wchodziło pięć spółek, obecnie jest ich ponad 120. Łącznie na warszawskiej giełdzie notowane są akcje 228 firm, czyli więcej niż na parkietach w Oslo, Helsinkach, Lizbonie, Wiedniu i Dublinie. Każda rocznica, a szczególnie taka, jaką właśnie obchodzimy, stanowi okazję do przeglądu tego, co działo się w tym okresie i oceny, jaki dystans został w tym czasie pokonany.Debiut udany, choć skromnyPrzebieg pierwszej sesji giełdowej w powojPolsce może, z dzisiejszej perspektywy, wydawać się nawet dość zabawny. Jednak zarówno dla ludzi ją przygotowujących, jak i pierwszych inwestorów, wcale taki nie był. Wszyscy w niej uczestniczący ? bezpośrednio lub pośrednio ? byli niezwykle przejęci. Nie tylko z powodu obaw o to, czy wszystko zadziała lub niepewności co do wysokości kursów niedawno kupionych akcji, ale przede wszystkim ze względu na świadomość uczestnictwa w niezwykle ważnym wydarzeniu historycznym, w powstawaniu nowej i niemal nie znanej na naszym gruncie instytucji, z którą wiązano duże, choć niezbyt sprecyzowane nadzieje.Do miana symbolu urasta to, że giełda zainstalowała się w budynku byłego KC PZPR, kojarzonym jednoznacznie ze starym, odchodzącym w przeszłość systemem.Dość charakterystycznym przejawem szybkości zachodzących wówczas przemian było to, że na pierwszą sesję parkiet udało się ułożyć jedynie w sali notowań, w giełdowych korytarzach zaś unosił się kurz zrywanych w pośpiechu starych wykładzin. Pewnie dlatego uroczysta inauguracja działania GPW odbyła się dopiero 2 lipca 1991 r. Pierwsi inwestorzy pamiętają zapewne prezesa Wiesława Rozłuckiego wychodzącego zza zdobionych drzwi i odczytującego zgromadzonym na schodach nielicznym graczom wyniki sesji. Dopiero po kilku sesjach (czyli tygodniach ? sesje bowiem odbywały się jedynie we wtorki) inwestorzy mogli wchodzić na wydzieloną część giełdowego parkietu. Kilkanaście metrów kwadratowych na piątym piętrze wystarczało w zupełności, by ich pomieścić. Schody zapełniły się ponownie tłumem dopiero w 1993 i 1994 r. Spóźnialscy byli w stanie dotrzeć najwyżej do trzeciej kondygnacji. Ten, kto nie dosłyszał wyników, musiał stać w liczącej kilkaset osób kolejce po wydruk z kursami akcji. Potem był czas, by w zadymionym i zatłoczonym holu budynku giełdy wymienić opinie z licznymi współtowarzyszami gry giełdowej.Ale cóż to znaczyło przy niemal papierowym rozliczaniu sesji. By nie doszło do totalnego zamieszania, na papierze różowym zapisywano zlecenia kupna, a na niebieskim ? sprzedaży. Ostatecznie po wklepaniu trafiały one do komputera, który ustalał kurs. W początkowej fazie nawet taką komputeryzacją nie mógł się pochwalić depozyt papierów wartościowych (wówczas wydział GPW). ? Pierwsze sesje rozliczaliśmy ręcznie na kartkach papieru, a dla każdego z uczestników depozytu prowadziliśmy oddzielny ?zeszyt?. Rynek był jednak wówczas tak mały pod względem liczby emitentów, inwestorów oraz wielkości obrotów, że mogliśmy sobie na to pozwolić ? wspomina obecna prezes KDPW Elżbieta Pustoła.Inwestorzy w większości mogli być zadowoleni z pierwszego notowania. Największy zysk (33%) w stosunku do ceny emisyjnej osiągnęli właściciele walorów Exbudu, nieco mniejszy Próchnika (12%), Kabli (14%) i Tonsilu (6,2%). Jedynie posiadacze akcji Krosna ponieśli stratę (8%). Wyliczenia te są jednak czysto teoretyczne, gdyż akcje ?pierwszej piątki? były kupowane za obligacje zamienne, które dawały 20-procentowe dyskonto w stosunku do ceny emisyjnej akcji, zysk inwestora zaś również zależny od ceny, po jakiej kupił te obligacje (zazwyczaj niższej niż nominalna wraz z odsetkami). ? Najważniejszy dla wzbudzenia zainteresowania jest właśnie dobry początek, i taki był. Pierwsza sesja stanowiła wielką niewiadomą. Poza rozwiązaniami technicznymi istniało jeszcze wiele innych czynników ryzyka: Polska wychodziła z głębokiej zapaści, nikt nie słyszał o inwestorach zagranicznych. Właściwie swój pierwszy rok działania od strony inwestorów giełda zawdzięcza w dużej mierze spontanicznej działalności ludzi lubiących ryzyko ? przypomina Mariusz Jańczuk, prywatny inwestor, który obecny jest na GPW od jej początków.? Wówczas mało kto wierzył, że za dwa lata będzie to już potężna, żyjąca własnym życiem machina ? dodaje.Łączna wartość obrotów na pierwszej sesji osiągneła zaledwie 36,9 mln starych złotych, czyli 3,69 tys. obecnych złotych, jednak już na ostatniej sesji 1991 r. wynosiły one 17,6 mld ówczesnych złotych, czyli około 1,5 mln dolarów (wówczas jeden dolar wart był 11 680 zł). Wolumen obrotów na sesji z 16 kwietnia wyniósł zaledwie 270 akcji, ale już 31 grudnia 1991 r. było to prawie 105 tys. W 1991 r. odbyło się 36 sesji, na każdą składano średnio 1423 zlecenia i zawierano 877 transakcji.Od hossy do... hossyO prawie miesiąc młodszy niż giełda jest najdłużej funkcjonujący wskaźnik koniunktury ? Warszawski Indeks Giełdowy. Wprowadzono go 14 maja 1991 r., choć jako punkt jego startu przyjęta została wartość 100 punktów na sesji z 16 kwietnia. W dniu jego ogłoszenia miał on wartość 93,9 punktu. Najniższy poziom w pierwszym roku działania giełdy, wynoszący 66,2 pkt., osiągnął 1 października 1991 r. Niższy był jedynie pod koniec czerwca 1992 r. (63,5 punktu). Mimo to już w tym okresie były okazje do wysokich zysków. Dostarczył ich np. jesienią 1991 r. debiut Żywca. Zdarzenie to przyciągnęło wówczas do giełdy kolejną rzeszę inwestorów.Według raportu Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, w pierwszym roku działalności warszawskiej GPW zanotowano cztery okresy hossy i cztery bessy. Czas trwania każdej z tych tendencji wynosił... od 3 do 4 sesji. Największą zmiennością trendów charakteryzowały się akcje Śląskich Kabli (15 zmian trendów), najmniejszą zaś ? ?nowicjuszy? o najkrótszym stażu: Wedla, Żywca i Wólczanki. Oczywiście, z obecnej perspektywy, gdy mamy za sobą ponad 2000 sesji giełdowych, te analizy 3-sesyjnych tendencji wyglądają dość groteskowo. Podobnie jak częste wówczas rysowanie długopisem kursów akcji na papierze milimetrowym. Choć ?modzie? tej nie ulegli wszyscy, jednak żaden inwestor nie uniknął napięcia, jakie towarzyszyło oczekiwaniu na raporty z wynikami miesięcznymi.? Czekaliśmy na nie z wypiekami na twarzy. Siedziały nad nimi całe sztaby ludzi, choć danych wcale nie było dużo. Dla mnie, osoby z humanistycznym wykształceniem, czytanie bilansów to była czarna magia. Wszystkiego dopiero musiałem się uczyć. Pamiętam, jak odwiedzaliśmy zarządy spółek, a szczególnie dyrektorów finansowych, by objaśniali nam niektóre pozycje bilansu. Nie było przecież wówczas prasy specjalistycznej, która pomogłaby analizować wyniki. Ogromną rolę odgrywała, Ceduła giełdowa, i kuluarowe rozmowy. Ale wszystko rozgrywało się bardzo szybko, już latem 1992 r. miałem pierwszy kontakt z analizą techniczną. Zaczęli ją robić ludzie, którzy zajmują się tym zresztą do dziś. Swoje opracowania sprzedawali i już wtedy zaczął to być zupełnie dochodowy przemysł ? mówi Mariusz Jańczuk.Ale w cenie były informacje zdobywane nie tylko drogą legalną. ? Zmienialiśmy ze znajomymi biura maklerskie podejrzewając, że nasze zlecenia są kopiowane dzięki ?uprzejmości? pracowników biura ? dodaje inwestor.Z raportu KPWiG na temat zdarzeń w 1991 r. wynika, że największą stabilnością charakteryzowały się akcje Śląskiej Fabryki Kabli. Przeciętna absolutna zmiana kursu z sesji na sesję wynosiła prawie 5,5%, w IV kwartale zaś osiągnęła 7,5%. ?Pozostałe walory wykazywały znaczne skoki cen? ? czytamy. Największą zmiennością cen cechowały się walory Wedla ? nie było w 1991 r. sesji, na której zmieniłyby one kurs o mniej niż 8% (średnia zmiana wyniosła 9,45%). Widać zatem, jak trudny był to rynek, szczególnie dla inwestorów o niewielkim doświadczeniu i przygotowaniu metodologicznym do giełdowych zmagań. Trudno też się dziwić, że rynek ten był od początku uznawany przez większą część społeczeństwa za wysoce ryzykowny i spekulacyjny.Po pierwszym roku funkcjonowania giełdy nastroje inwestorów nie były najlepsze. WIG stracił 8% w stosunku do pierwszej sesji, od kwietnia do końca września zniżkował zaś aż o 32%. To nie mogło nie pozostawić wrażenia na początkujących giełdowych graczach (a wówczas wszyscy byli początkujący). dokończenie str. IIdokończenie ze str. INa szczęście, można też było sporo zarobić, jednak silne wahania kursów generalnie nie sprzyjały rozwojowi rynku, przede wszystkim zaś pojawieniu się na nim inwestorów instytucjonalnych, takich jak banki czy fundusze inwestycyjne. Ich brak z kolei powodował, że rynkiem rządziły głównie emocje. Opadły one na kilka miesięcy, kiedy to indeks poruszał się w trendzie bocznym do wiosny 1992 r. Wahania kursów w tym czasie były niewielkie, szczególnie w porównaniu z wcześniejszą zmiennością.? Krytycznym momentem dla giełdy w 1992 roku był upadek rządu Jana Olszewskiego (5 czerwca). Mieliśmy wówczas ze znajomymi niemałą pulę walorów Elektrimu, kupionych m.in. za kredyty, a kurs akcji spadał z sesji na sesję o 10%. Nierównowaga rynku, która w pewnym momencie przeszła w paniczną wyprzedaż, nie pozwalała sprzedać papierów, nasze portfele bardzo szybko topniały i tak na krawędzi bankructwa niektórzy stanęli już na długo przed wielką bessą. Ale na początku lipca sytuacja zaczęła się stabilizować i udało im się odbić. Później było już tylko lepiej ? mówi M. Jańczuk.W połowie 1992 r. rozpoczęła się najbardziej spektakularna, dynamiczna hossa, w wyniku której WIG wzrósł z najniższego w historii poziomu 635 punktów (23 czerwca 1992 r.) do 20 760 punktów (8 marca 1994 r.), a więc o ponad 3000% w niespełna dwa lata.Choć wystąpienie hossy było jak najbardziej uzasadnione, to jednak tak dynamiczny wzrost nie miał charakteru racjonalnego. Oczywiście, nasz rynek nie był w tym przypadku odosobniony, choć wielu jego ówczesnym obserwatorom wydawało się, że to, co działo się na nim w latach 1993 -94 jest ewenementem. Mechanizmy każdej hossy i bessy ? nawet na najbardziej rozwiniętych rynkach ? są identyczne i nie ma w tym nic niezwykłego. Niezwykłe było to dla nas, przeżywających tego typu zjawiska po raz pierwszy.W naszym przypadku wahania koniunktury miały znacznie bardziej dynamiczny przebieg niż na ówczesnych rynkach rozwiniętych. Wynikało to przede wszystkim ze stanu rynku: krótkiego okresu jego funkcjonowania, braku doświadczenia inwestorów, niewielkiej liczby notowanych spółek. A także lawinowo rosnącego popytu na akcje, który nie znajdował przeciwwagi w postaci podaży nowych emisji walorów (choć w sumie w ofertach publicznych w 1994 r. spółki pozyskały 22,5 bln starych złotych). Pędu do posiadania ?złotodajnych? akcji nic nie było w stanie powstrzymać. Każda informacja spółki o zamiarze nowej emisji akcji natychmiast podbijała kurs jej walorów. Podobnie było w przypadku podziału akcji ? w 1994 r. aż 21 firm przeprowadziło split ? każda taka operacja wywoływała euforię inwestorów, mimo iż nie miała żadnego znaczenia fundamentalnego. ? Uważam, że hossę 1993 r. zawdzięczamy też częściowo kapitałowi zagranicznemu, który zaczął traktować Polskę jako emerging markets. Wielką hossę wspominam z rozrzewnieniem. Wtedy zaczęły pojawiać się pierwsze zarobione na giełdzie fortuny. Była połowa 1993 r., kiedy mnie udało się przekroczyć magiczny próg miliona złotych. By uczcić to niecodzienne zdarzenie, kupiłem sobie dwa garnitury i limuzynę. Wypłaciłem gotówkę, zaniosłem w neseserze do salonu samochodowego i wyjechałem autem. To było naprawdę przyjemne ? wspomina M. Jańczuk.Świadomość, że na giełdzie można stracić, miało w tym czasie niewiele osób. Do inwestorów dotarło to dopiero w marcu 1994 r., choć już wcześniej było małe tąpnięcie. ? Pierwsza poważniejsza korekta miała miejsce w czerwcu 1993 r., była czymś naturalnym, bo nastąpiła po silnej, kilkudziesięcioprocentowej zwyżce. Odniosłem wówczas wrażenie, że bardzo wiele osób było zaskoczonych skalą tej korekty. W ciągu trzech sesji niektóre spółki spadły o ponad 30%. Ale w następnym tygodniu straty zostały odrobione ? mówi M. Jańczuk. Z nową falą wzrostową inwestorzy mieli do czynienia od października 1993 r. Spółki w ciągu kilku sesji drożały o 100-200%. Wtedy już było widać, że gracze zaczęli kupować wszystko. Ogromnym powodzeniem zaczęły się cieszyć akcje małych spółek. Ich kurs dawało się po prostu windować szybciej niż firmy o większej kapitalizacji. Zdaniem M. Jańczuka, prawdopodobnie późną jesienią niektórzy duzi inwestorzy, szczególnie kapitał zagraniczny, zaczęli realizować zyski. Zahamowanie wzrostów zaczęło się właśnie od spółek dużych, które znajdowały się w polu zainteresowania zagranicznego kapitału.Udział liczby notowań z nierównowagą (redukcje lub oferty) na rynku podstawowym osiągnął w styczniu 1994 r. 35%, w grudniu zaś ? już tylko 8%. Na rynku równoległym było to odpowiednio 62% i 11%. Zdecydowane zmniejszenie się nierównowagi rynkowej pod koniec 1994 r. wskazywało, że popyt był coraz chętniej zaspokajany przez sprzedających akcje. Nadchodził zmierzch hossy, jednak mało kto zdawał sobie z tego sprawę. Królem spekulacji był wówczas Universal: na 188 sesji, jakie odbyły się w 1994 roku, na jego walorach zanotowano 13 zawieszeń i 39 redukcji. Było jednak sporo innych spółek, które niewiele mu w tym ustępowały.Właściwie nie było wówczas głosów wołających o oprzytomnienie. Jedynym, który się wyłamał, był minister finansów Jerzy Osiatyński, który powiedział w styczniu 1994 r., że giełda w ówczesnym stanie to bańka mydlana. Po wypowiedzi tej wszyscy mieli do niego pretensje. Świadomość była bardzo niewielka ? takie pojęcia, jak wycena czy analiza porównawcza były pojęciami abstrakcyjnymi. Nikt nie zwracał uwagi na inne rynki, nikogo nie interesowało, co dzieje się np. w USA. Żadnego wpływu na zachowanie polskich inwestorów nie wywarł wówczas również kryzys meksykański.Okres gwałtownej hossy i bessy spowodował, co prawda, że o giełdzie usłyszał niemal każdy Polak, jednak przyczynił się także do negatywnego wizerunku rynku kapitałowego jako miejsca niezwykle ryzykownego dla lokowania kapitału, siedliska niczym nie uzasadnionej spekulacji. Znaczne zmiany WIG i wzmożony handel z początków bessy ? wiosną 1994 r. ? pozytywnie wspomina natomiast prezes KDPW. ? Kiedy gwałtownie zaczęła rosnąć liczba zawieranych transakcji oraz obroty, baliśmy się o wydolność i wytrzymałość naszego systemu. To była pierwsza ważna próba dla KDPW, którą przeszedł on bez żadnego uszczerbku ? mówi Elżbieta Pustoła, prezes Depozytu.W dość przygnębiającej atmosferze rynek odpoczywał ? po emocjach i spadku do poziomu 5900 punktów (spadek o ponad 70% od szczytu hossy) ? prawie rok. Na naturalny po tak dużych spadkach odpływ inwestorów nałożyły się także nie najlepsza sytuacja gospodarcza, wzrost inflacji, wprowadzenie podatku od transakcji giełdowych, a także kryzys meksykański, który spowodował niechęć inwestorów zagranicznych do rynków wschodzących, a więc i Polski. W efekcie niemal cały 1995 r. (z wyjątkiem krótkiej, lecz silnej minihossy, która zakończyła się w połowie maja wartością WIG wyższą prawie o 60% niż w dołku poprzedniej dekoniunktury; w samym kwietniu indeks zwyżkował o 42%) upłynął pod znakiem trendu bocznego i niewielkich wahań kursów.Druga hossa była już zdecydowanie bardziej dojrzała, mimo że jej początek był dość dynamiczny ? w styczniu 1996 r. WIG zwyżkował o ponad 37%. Jej dalszy przebieg był już o wiele bardziej zrównoważony. Trwała ona w sumie czternaście miesięcy (do lutego 1997 r.) i w tym czasie podstawowy indeks koniunktury giełdowej wzrósł o 142%. W 1996 r. WIG wzrósł o 85%, jednak kursy aż 20 spółek zwyżkowały o ponad 100%.Ta hossa miała mocne podstawy fundamentalne. Poprawiała się sytuacja makroekonomiczna, rosły zyski firm giełdowych. Najbardziej spektakularną zwyżkę zanotowały wówczas walory ComputerLandu (396%). Wśród liderów wzrostów dominowały banki (kurs akcji WBK wzrósł w 1996 r. o 273%) oraz duże firmy, takie jak np. Elektrim czy Agros. Nie brakowało, oczywiście, wzrostów typowo spekulacyjnych, jak w przypadku Chemiskóru (wzrost o ponad 200%) lub związanych z przejęciem przez inwestora strategicznego (Dom-Plast, przejmowany przez Rubbermind).? Rok 1996 to było prawdziwe ocieplenie, ale ja na poważnie na giełdę wróciłem w 1997 r. po kryzysie azjatyckim. Rok 1996 r. był dla mnie natomiast świetnym okresem zarabiania na akcjach pracowniczych. To była żyła złota. Znów pojawiły się zyski na poziomie 100-200%. Zarobiłem wówczas dużo m.in. na papierach Oławy, Pepeesu, Elektrobudowy ? mówi M. Jańczuk.Kolejne fale zwyżek były umiarkowane ? ich zasięg mieścił się w przedziale 17-28%, korekty trendu wzrostowego zaś stosunkowo łagodne (11-15%). Nie było mowy o takiej nierównowadze rynku, jaka występowała w pierwszych latach funkcjonowania giełdy. Co ciekawe, hossa ta nie zakończyła się żadnym gwałtownym załamaniem, rynek zaś w okresie następnych prawie dwóch lat poruszał się w przedziale 15-17 tys. punktów i kilkakrotnie podejmował próbę pokonania bariery 18 tys. punktów. Większe załamanie (spadek WIG o 36%) przeżyliśmy jedynie w okresie od lipca do października 1998 r. i było ono związane z kryzysem rosyjskim.Jednocześnie październik 1998 r. można uznać za początek kolejnej hossy, która (z przerwą na letnie załamanie z okresu lipiec-październik 1999 r. ? spadek WIG o 16%) trwała do końca marca 2000 r. i zakończyła się ustanowieniem przez indeks kolejnego rekordu ? 22 868 punktów (27 marca ubiegłego roku).Tendencja ta, choć z dzisiejszej perspektywy bardzo wyraźna, rodziła się w atmosferze dość powszechnej niewiary i braku optymizmu inwestorów. Składała się z dwóch niemal identycznych co do zasięgu fal wzrostu. W wyniku pierwszej WIG wzrósł o nieco ponad 63%. Druga fala, rozpoczęta w październiku 1999 r., nosi miano hossy internetowej. Jej liderami były firmy komputerowe oraz mające cokolwiek wspólnego z internetem. Kurs akcji Optimusa wzrósł w tym czasie o 570%, natomiast walory Prokomu, Softbanku, ComArchu zyskały w granicach 200?300%. Internetowy szał najbardziej widoczny był jednak w przypadku mniejszych spółek, które ogłaszały plany rozpoczynania działalności w tej dziedzinie. Najlepszym przykładem tego zjawiska były walory Ariela, który z producenta butów postanowił przekształcić się w firmę internetową. Wskutek tych deklaracji jego kurs wzrósł o 900%. Podobnych przypadków było więcej. Warszawska giełda znalazła się w dobrym towarzystwie. Udział spółek zaliczanych do sektora TMT (technologia, media, telekomunikacja) na koniec 1999 r. stanowił niemal 41% kapitalizacji, w czerwcu 2000 r. 46%, po debiucie Netii zaś niemal 50%. Efektem mody na internet było wyodrębnienie przez GPW segmentu spółek innowacyjnych technologii ? SITech oraz indeksu TechWIG.Na rynkach rozwiniętych notowano podobne spektakularne wzrosty, nikt więc nie mówił już, że Warszawa jest rynkiem spekulacyjnym. Na NASDAQ wzrosty były jeszcze bardziej kosmiczne, w spółki nowej technologii bez opamiętania lokowano nieporównywalnie większe pieniądze. Załamanie wieloletniej hossy w Stanach Zjednoczonych musiało więc przynieść reakcję na naszym rynku.To, co wydawało się siłą naszej giełdy w czasie hossy (wysoki udział TMT w kapitalizacji), obróciło się na niekorzyść w okresie dekoniunktury.Pierwotne przypływyJednym z kryteriów oceny pozycji giełdy na tle innych rynków jest liczba notowanych na niej walorów oraz instrumentów finansowych. Młoda warszawska giełda rosła pod tym względem w przyspieszonym tempie. Jej rozwój warunkowany był w pierwszym okresie funkcjonowania (i w dużej mierze pozostaje do dziś) tempem procesów prywatyzacji polskich przedsiębiorstw. W ciągu pierwszych czterech lat dopływ akcji nowych firm zapewniał przede wszystkim Skarb Państwa. Pierwsza spółka o czysto prywatnym rodowodzie (Efekt) pojawiła się na naszym rynku kapitałowym dopiero w 1993 r. Nieco większa ich liczba dotarła na giełdę dopiero w 1996 r. i 1997 r. ? po sześć w każdym z nich. Z największym ich dopływem mieliśmy do czynienia w kolejnych dwóch latach: w 1998 r. przybyło ich 19, a w 1999 r. ? 16.Największą dynamikę przyrostu liczby notowanych spółek notowano w 1992 r. i 1994 r. (prawie dwukrotny wzrost). Łącznie w ciągu pierwszych trzech lat funkcjonowania giełdy liczba notowanych firm zwiększyła się z 5 do 44, a więc ponadośmiokrotnie. O ponad 70% wzrosła również w 1997 r. W kolejnych latach przyrost był już zdecydowanie mniejszy. W ostatnich latach wyraźnie widać wyczerpywanie się zasobów spółek sprzedawanych przez Skarb Państwa i jednocześnie brak chęci wchodzenia na giełdę przedsiębiorstw prywatnych. Zjawiska te stanowią dość poważne ograniczenie rozwoju naszego rynku.Pod względem liczby notowanych spółek w 1997 r. wyprzedziliśmy giełdy w Wiedniu i Helsinkach, a nieco później także parkiety w Lizbonie i Dublinie.KapitalizacjaJeszcze bardziej dynamiczny był wzrost kapitalizacji warszawskiej giełdy, czyli łącznej wartości rynkowej notowanych firm. Na dynamikę tę wpływał jednak bardzo niski punkt startu oraz wprowadzanie do obrotu giełdowego dużych spółek, których akcje sprzedawał Skarb Państwa. W pewnym stopniu na jej poziom oddziaływała również sytuacja rynkowa.Na koniec 1992 r. kapitalizacja GPW była ponaddwukrotnie wyższa niż w grudniu 1991 r. W 1993 r. wzrosła aż szesnastokrotnie. Jej podwojenie notowano jeszcze w 1996 i 1997 r. W kolejnych latach przyrastała w tempie około 60-70%. Zdecydowane wyhamowanie nastąpiło w 2000 r. (wzrost zaledwie o 5,4%). W połączeniu z wyczerpywaniem się potencjału prywatyzacji świadczy to o zbliżaniu się naszej giełdy do bariery rozwoju. Pod tym względem udało nam się w I kwartale 2000 r. pokonać giełdę wiedeńską, do kolejnych parkietów europejskich zaś sporo nam jeszcze brakuje.Na poziom kapitalizacji warszawskiej giełdy wpływały nie tylko wahania koniunktury i związane z tym zmiany kursów, ale przede wszystkim pojawianie się na parkiecie akcji kolejnych prywatyzowanych firm. Jest to cecha charakterystyczna naszej GPW w dotychczasowym okresie jej funkcjonowania. W każdym z dziesięciu lat pojawiała się co najmniej jedna firma, której udział w kapitalizacji był bardzo duży. Do wyjątkowych pod tym względem należy zaliczyć rok 1996 i 2000. dokończenie str. Ivdokończenie ze str. IiiW 1991 r. były to Wedel i Żywiec, w 1992 r. niemal wszyscy debiutanci zwiększali zdecydowanie kapitalizację giełdy (BRE, Elektrim, Mostostal Export, Okocim). Kolejne dwa lata okazały się nieco mniej obfite, ale wielcy nowicjusze ? WBK i Bank Śląski ? wchodzili na parkiet w niezwykle spektakularny sposób. Lata 1997 i 1998 obfitowały w debiuty gigantów. Były to Bank Handlowy, KGHM, Orbis, PBK (1997 r.) i Pekao SA oraz Telekomunikacja Polska (1998 r.). Ostatnim z wielkich był PKN ORLEN, debiutujący na giełdzie w 1999 r. Niestety, potencjał wzrostu giełdy w tym zakresie zaczyna się powoli wyczerpywać. Możemy liczyć jeszcze co najwyżej na kilka dużych prywatyzowanych firm.Wartość obrotówNiemal od samego początku notowań pod względem udziału w obrotach akcjami dominowało niewiele firm. Na koniec 1991 r. w obrotach ogółem aż 70-proc. udział miały walory Żywca, Exbudu i Wedla, 30% należało zaś do pozostałych sześciu notowanych spółek. Dynamicznie zwiększał się wolumen obrotu; w trakcie pierwszych sesji wynosił on około 4 tys. akcji, pod koniec 1991 r. przekroczył już 150 tys. akcji.Łączna wartość obrotów akcjami w pierwszym roku działalności giełdy osiągnęła niespełna 30 mln zł, z czego jedna trzecia przypadała na walory Żywca. W 1992 r. obroty wyniosły już 230 mln zł, a więc były prawie ośmiokrotnie wyższe niż rok wcześniej. W 1993 r. w stosunku do poprzedniego okresu zwiększyły się aż 34-krotnie, a w roku największej hossy ponownie uległy potrojeniu. Bessa z 1994 r. i stagnacja panująca w 1995 r. spowodowały wyraźny spadek obrotów na rynku akcji. W 1995 roku wyniosły one zaledwie 13,7 mld zł i były niższe o ponad 40% niż rok wcześniej. Od czasu tego załamania wartość obrotów warszawskiego parkietu systematycznie rośnie. Największą dynamikę wzrostu notowano w latach 1996 i 1997 oraz w roku 2000, kiedy uległy niemal podwojeniu w stosunku do 1999 roku. W ubiegłym roku osiągnęły one wartość 169 mld zł i wydaje się, że poziom ten niełatwo będzie pokonać w najbliższym czasie.Aktywność inwestorówWedług danych KPWiG, na koniec 1991 r. funkcjonowało 49 078 rachunków inwestycyjnych, jednak ponad 70% akcji pierwszej piątki nie było zdeponowanych na rachunkach. Szacowano więc, że pierwszych inwestorów było około 150-200 tys. W następnym roku funkcjonowało już ponad 160 tys. rachunków i ich liczba systematycznie rosła. Największą dynamikę przyrostu zanotowano w 1994 r., kiedy to założono ponad pół miliona nowych rachunków. To obrazuje pęd do posiadania akcji w czasie gwałtownej hossy. W biurach maklerskich ustawiały się potężne kolejki chętnych do rozpoczęcia giełdowej przygody. W niektórych przyjmowano zapisy na terminy odległe o kilkanaście dni, w innych ? odstraszano klientów np. limitowaniem liczby otwieranych rachunków, wysokością opłat lub wysokimi limitami wpłat. Poważny udział w zwiększeniu liczby rachunków miał sposób sprzedaży walorów Banku Śląskiego. Przydział słynnych trzech akcji na osobę zmobilizował wielu nowych inwestorów, ale zakładano też wiele rachunków ?jednorazowego użytku?. Kolejne wielkie prywatyzacje nie przyniosły już tak dużego wzrostu liczby rachunków inwestycyjnych. Choć od 1997 r. jest ich ponad milion, to jednak liczbę rzeczywiście czynnych ocenia się na 300-400 tysięcy.Rzeczywistą aktywność inwestorów można mierzyć liczbą składanych zleceń i realizowanych transakcji. W okresie pierwszych dwóch lat funkcjonowania giełdy średnia liczba zleceń składanych na sesję oscylowała w przedziale 2000-4000 sztuk. Już w połowie 1993 r. przekroczyła poziom 20 tysięcy. W szczycie hossy sięgała 90 tys. na sesję, a więc pod tym względem przez krótki czas mogliśmy się porównywać z giełdą londyńską. W latach 1995-96 przeciętnie na sesję składano 20-30 tys. zleceń, natomiast w ciągu ostatnich czterech lat liczba ta utrzymuje się na poziomie 30-35 tys.Podobne tendencje można zaobserwować w przypadku zawieranych transakcji. Początkowo zawierano ich zaledwie kilkaset na każdej sesji. Do poziomu powyżej 1000 doszliśmy już w drugim roku funkcjonowania giełdy. Hossa spowodowała gwałtowne ożywienie handlu. W 1993 r. średnia liczba transakcji na sesję zbliżyła się do 10 tysięcy, a w 1994 r. przekroczyła 24 tysiące. W szczycie hossy (pierwsze miesiące 1994 r.) wynosiła nawet blisko 56 tysięcy. Od 1997 r. utrzymuje się w przedziale 14-17 tysięcy.Systematycznie natomiast rośnie wartość zawieranych transakcji. O ile w pierwszym roku działania giełdy nie przekraczała 1000 zł, to już w latach 1993-94 była pięciokrotnie wyższa. Co ciekawe, w okresie ówczesnej hossy nie zanotowano bardziej zdecydowanych zmian tej wielkości. Świadczy to o tym, że wówczas do gry przyłączali się masowo inwestorzy dysponujący niewielkimi środkami. W ubiegłym roku średnia wartość transakcji giełdowej wynosiła ponad 22 tys. zł.Czy giełda uzależnia? ? Na pewno. Tylko sytuacja materialna lub zdrowotna zmusiłaby mnie do zaprzestania tak intensywnego inwestowania. Obecnie koncentruję się na kontraktach terminowych. Doświadczenia giełdowe nauczyły mnie pokory. Uznałem wyższość rynku nad własnymi wyobrażeniami na temat moich umiejętności ? mówi M. Jańczuk. Jego zdaniem, tak jak nie można było sobie wyobrazić przed 10 laty, jak giełda będzie wyglądała dziś, tak trudno stwierdzić, co będzie po kolejnej dekadzie. Pewne jest jednak, że wraz z wejściem do UE inwestorzy będą mieli komfort swobodnego inwestowania za granicą.Według M. Jańczuka, przed Polską stoją teraz bardzo poważne wyzwania. W latach 90. nasz kraj nie zaznał recesji i wiele wskazuje na to, że możemy znaleźć się na tym etapie teraz, a spowolnienie może potrwać 2-3 lata. Wyczerpały się proste metody wzrostu, kurczy się majątek, który można sprzedać, rosną spłaty zadłużenia zagranicznego. Patrząc na USA, nie ma pewności, czy wyjdą one szybko z obecnej sytuacji. Zdaniem Mariusza Jańczuka, dla GPW korzystne byłoby nawiązanie ściślejszej współpracy z giełdami Europy Środkowej. ? Nie mam wątpliwości, że takie rynki jak bułgarski, ukraiński czy rumuński mogą dać zarobić, tak jak nasz w 1993 r., dlatego należy interesować się tym, co dzieje się na tamtych giełdach ? uważa M. Jańczuk. Inwestorzy strategiczni wyprowadzili z naszego parkietu tyle spółek, że stracił on wiele na atrakcyjności. Przejęcie kolejnych, ostatnich interesujących firm jest kwestią czasu. W taki sposób zmarginalizowana została giełda belgijska. Pojawia się więc pytanie, co dalej?

Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy
Gospodarka
„W 2024 r. surowce podrożeją. Zwyżki napędzi ropa”
Gospodarka
Szef Fitch Ratings: zmiana rządu nie pociągnie w górę ratingu Polski
Gospodarka
Czy i kiedy RPP wróci do obniżek stóp?
Gospodarka
Złe i dobre wieści przed COP 28