Mamy w Polsce trzy duże - jak na nasze warunki - firmy paliwowe: Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, Orlen oraz Grupę Lotos. Wszystkie, jak jeden mąż, pałają chęcią jak najszybszego zdobycia dostępu do własnych znaczących złóż ropy naftowej. Naturalne w tej sytuacji wydaje się współdziałanie wszystkich trzech firm. I tak też miało być. Swego czasu koncerny podpisały porozumienie w tej sprawie. Najpierw pod auspicjami Nafty Polskiej i z udziałem Grupy Lotos. Później już bez Nafty Polskiej i gdańskiej spółki, ale za to w ściślejszym gronie "dwóch największych". I co z tego?
Ano nic. Co jakiś czas każda ze wspomnianych firm informuje o postępach w dziedzinie upstreamu. Każda jednak robi to na własną rękę. O dostęp do pól naftowych i udziały w firmach wydobywczych każdy z naszych koncernów walczy bowiem sam, nawet nie patrząc na partnerów, z którymi dopiero co zawarł porozumienie.
Najciekawsze w tym jest to, że wszystkie trzy spółki są de facto kontrolowane przez tego samego właściciela, czyli Skarb Państwa. MSP ma bowiem w Grupie Lotos i w PGNiG większościowe pakiety akcji, a w Orlenie, gdzie kontroluje 27,3 proc. kapitału, obsadza aż siedem z dziewięciu miejsc w radzie nadzorczej.
Czy działając każda na własną rękę, zwiększają się szanse powodzenia? Być może tak (vide węgierski MOL czy polskie prywatne spółki). Po co jednak były wspomniane wyżej porozumienia. Będę wdzięczny, jeśli któryś z sygnatariuszy udzieli mi odpowiedzi na to pytanie. W przeciwnym razie będę bowiem musiał uznać, że... sami nie wiedzą.