Na razie nie będzie nowych rekordów na rynku ropy naftowej. Od czterech sesji notowania spadają, wczoraj baryłka w Londynie kosztowała już poniżej 75 dolarów, więc najmniej od trzech tygodni. Zniżki tłumaczy się m.in. wycofaniem się z rynku graczy nastawionych spekulacyjnie, którzy przestali liczyć na łatwe przebicie szczytów sprzed roku. W kluczowym momencie do cenowych rekordów brakowało zaledwie kilkadziesiąt centów, jednak siła popytu okazała się niewystarczająca. Ale spadki mogą też mieć podstawy fundamentalne. W Stanach Zjednoczonych powoli, wraz ze wznawianiem pracy po okresie konserwacji przez kolejne rafinerie, znika problem związany z możliwymi niedoborami benzyny, co jeszcze nie tak dawno wyraźnie rzutowało na ceny samej ropy. Trzeba też pamiętać, że koniec sezonu na tym największym rynku motoryzacyjnym świata jest coraz bliżej i od września zapotrzebowanie na ropę spadnie. Ponadto odżyły nadzieje na zwiększenie dostaw "czarnego złota" przez kraje skupione w kartelu OPEC. Cytowany przez islamskie media przedstawiciel irańskiego ministerstwa ds. ropy stwierdził we wtorek, że OPEC może zacząć pompować więcej surowca, żeby zapełnić braki na rynku. To nowość, bo do tej pory różni przedstawiciele państw członkowskich kartelu utrzymywali, że ropy na rynku jest dosyć. Najbliższy szczyt OPEC planowany jest na 11 września. Wczoraj po południu w Londynie płacono po 74,6 USD za baryłkę gatunku Brent, o pół dolara mniej niż we wtorek i o ponad dwa mniej niż tydzień wcześniej. Rynek tylko na chwilę zareagował zwyżką cen na amerykański raport o zapasach ropy, które zmniejszyły się w zeszłym tygodniu o 1,1 mln baryłek.
PARKIET