Alan Greenspan straszy, że czasy niskiej inflacji w Stanach Zjednoczonych odeszły w niepamięć. Ukierunkowane na przyszłość kontrakty terminowe na ropę pokazują, że poziomy uznawane dotychczas za rekordowe stają się szybko nieaktualne. Coraz mniej amerykańskich obywateli może sobie pozwolić na kupno własnego domu - rosną koszty kredytu (premia za ryzyko), zacieśniają się standardy selekcji, a poprzednie mieszkanie czy rezydencje można sprzedać za coraz mniejsze pieniądze. Wymienione informacje kształtują oczekiwania inflacyjne konsumentów, natomiast problemy z zakupem domu mogą mieć także inne, daleko idące konsekwencje.
Inflacja CPI w Stanach Zjednoczonych wyniosła we wrześniu 2,8 proc. w ujęciu rocznym. Wzrost został w głównej mierze wygenerowany przez ceny żywności (ich podniesienie ma ogólnoświatowy charakter), usług medycznych i energii. W rezultacie inflacja bazowa (liczona z wyłączeniem cen żywności i energii) pozostała na niezmienionym poziomie. Wydaje się zatem, że nie ma powodów do obaw. Rzeczywiście, polityka pieniężna większości krajów oparta jest na miarach bazowych, które eliminują przejściowe szoki i prezentują kształtowanie poziomu cen w świetle czynników popytowych, na które można wpływać poprzez instrumenty polityki pieniężnej. Nie wolno jednak zapominać, że konsumenci patrzą na standardowe miary CPI i to właśnie na ich podstawie kształtują oczekiwania inflacyjne. Te natomiast mają pełne prawo do znacznego umocnienia się w obliczu wymienionych na wstępie faktów. Do negatywnej wizji na pierwszy rzut oka nie pasują tylko spadające ceny nieruchomości.
Taniejące mieszkania powodują zacieśnienie standardów kredytowych dla gospodarstw domowych. Sprawia to, że nie tylko kupno nowego domu staje się trudniejsze, lecz także coraz bardziej kłopotliwa jest korzystna sprzedaż obecnego lokum. Oznacza to, że tak naprawdę koszty związane z przeprowadzką rosną - paradoksalnie pomimo coraz niższych cen domów. Ma to olbrzymie znaczenie w systemie gospodarczym, opartym na dużej mobilności siły roboczej - a tak właśnie skonstruowany jest system amerykański. Straty w dobrobycie odczuwane z tego powodu przez konsumentów zachęcają ich do coraz twardszych negocjacji płacowych - bardzo podobnie jak oczekiwania inflacyjne - a fakt ten nie jest sprzymierzeńcem Fedu w walce z inflacją. Na tym jednak historia się nie kończy.
Dotychczasowa analiza nie brała pod uwagę zachowania właścicieli mieszkań przeznaczonych na wynajem i różnego rodzaju miejsc noclegowych, z których można korzystać w zastępstwie posiadania własnego domu. Rosnące problemy z zakupem własnego lokum powodują, że oferowanie noclegu staje się biznesem coraz bardziej opłacalnym. Wydaje się, że w najbliższym czasie popyt na tego rodzaju usługi będzie rósł, co w kontekście ograniczonej (i w średnim okresie sztywnej) podaży domów i mieszkań do wynajęcia zwiastuje wzrosty cen. Można zatem powiedzieć, że kategorie koszyka konsumpcyjnego zamknięte pod wspólnym szyldem "koszty mieszkania" (szczególnie koszty wynajmu i miejsc noclegowych) mogą w krótkim czasie stać się lokomotywą wzrostów CPI.
Fed nie darzy jednak tego "zwykłego" wskaźnika inflacji zbyt dużą atencją. Ulubiona miara tempa wzrostu cen banku centralnego - inflacja bazowa PCE - uwzględnia efekty substytucyjne pomiędzy elementami koszyka, a jego wagi rewidowane są co kwartał (w przypadku inflacji CPI co dwa lata). Konsumenci odwracają się od drożejących towarów i właśnie na tym polega substytucja. Wynajęcie mieszkania lub pokoju nie jest jednak "towarem", z którego można zrezygnować, kiedy nie starcza możliwości finansowych na kupno własnego. Z tego względu waga kategorii związanych z najmem prawdopodobnie nie ulegnie zmniejszeniu, lecz wzrośnie - przy wyższych cenach konsumenci będą przeznaczali względnie większą część dochodu na wynajem mieszkania lub domu. Spowoduje to, że reakcja ulubionej miary Fed na możliwe duże wzrosty cen najmu będzie jeszcze wyższa niż inflacji CPI. Brany pod uwagę horyzont czasowy dotyczy średniego okresu, a więc "zasięgu" oddziaływania polityki pieniężnej. Wydaje się wątpliwe, że sztaby ekspertów Fedu przeoczą wymienione możliwości transmisji niektórych problemów z rynku nieruchomości. W kontekście oczekiwań na rychłe obniżki oprocentowania warto o tym pamiętać.