Wkrótce, wraz z opadnięciem paniki, kursy akcji banków zaczęły odrabiać straty. Po południu były już wyżej niż na czwartkowych zamknięciach.

Wiele z tych banków to wierzyciele Dubaju i Dubai World. Według raportu RBS największych kredytów Dubajowi udzielili brytyjscy pożyczkodawcy. Szejkanat w czerwcu był zadłużony u nich na 49,5 mld USD. Cały jego dług sięgał wtedy 87,3 mld USD. Dane te obejmują jednak tylko bankowe pożyczki. Nie uwzględniono w nich np. obligacji.

Najwięcej holdingowi Dubai World pożyczył RBS – aż 2,3 mld USD. Spośród zachodnich pożyczkodawców najsilniej zaangażowany w Zjednoczonych Emiratach Arabskich był zaś HSBC. W 2008 r. udzielił tam kredytów wartych 17 mld USD. Dubai World zadłużył się ogółem u 70 banków z całego świata. Jak wielkie mogą one ponieść straty z powodu niewypłacalności państwowego holdingu? Według analityków Goldman Sachs sam HSBC mógłby stracić 611 mln USD, a Standard Chartered 177 mln USD, czyli kwoty uznane za „możliwe do udźwignięcia”.

Wielu analityków nie uważa więc, by zawirowania finansowe nad Zatoką Perską były początkiem „drugiej fali” kryzysu. – Obecne problemy Dubaju są raczej spóźnioną konsekwencją pęknięcia bańki na rynku nieruchomości niż początkiem nowego kryzysu. Przypominają jednak, że nierozsądne zachowania silnie zadłużonych krajów będą nas jeszcze dotykać w przyszłości – wskazuje Julian Jessop, ekonomista z firmy badawczej Capital Economics. Analitycy Bank of America ostrzegli jednak, że ewentualne bankructwo Dubaju mogłoby „odciąć dopływ kapitału” na rynki wschodzące.