"Kupuj akcje, gdy są tanie i sprzedaj, gdy są drogie" - te słowa zna większość inwestorów. W podręcznikach do analizy technicznej przybierają one formę "Kup w dołku - sprzedaj na szczycie". O ile jednak na podstawie wykresu można podjąć próbę oceny, czy mamy do czynienia ze szczytem, czy dołkiem rynku, to określenie, czy papiery są tanie, czy drogie nie jest już takie proste.
Wielu inwestorów ciężko doświadczyły wydarzenia 1998 r. Ceny większości notowanych na warszawskiej GPW akcji spadały praktycznie przez cały rok. Straty w nie-których przypadkach były wyjątkowo dotkliwe, przekraczając nawet 50%. Trudno było uwierzyć, że walory spółki, które jeszcze na początku 1998 r. kosztowały 180 zł, a w połowie ub.r. już tylko 100 zł, mogą być "jeszcze tańsze". Tak właśnie było z akcjami Grajewa, które ostatecznie zakończyły zniżkę na poziomie 20 zł. Czy "tanio" w ich przypadku oznaczało 100 zł, 80 zł czy może 50 zł?W związku z tym, że - jak pisał Alexander Elder - nie widzimy "prawej strony wykresu", nie mamy pojęcia, czy kupujemy tanio, czy drogo. Niewiedza ta doprowadziła do stworzenia wielu strategii i metod inwestycyjnych, które próbują wykorzystać dostępne dane o rynku.Jedną z nich jest metoda Stałych Kosztów (Dollar Cost Averaging), polecana w licznych podręcznikach jako najlepsza dla wszystkich, którzy podchodzą do rynku długoterminowo. Ze względu na jej zasady można powiedzieć, że jest to raczej metoda oszczędzania niż inwestowania. Często wybierana jest jako alternatywa wobec lokowania pieniędzy w funduszach inwestycyjnych. U podstaw tej metody leży przekonanie, że rynki akcji w dłuższym terminie znajdują się w trendzie wzrostowym. Dlatego, jeśli odpowiednio wykorzystamy główny trend rynku, nie powinniśmy zwracać uwagi na okresowe korekty.Metoda Stałych Kosztów (DCA) jest bardzo prosta. Polega na kupowaniu okresowo (np. co miesiąc lub co kwartał) akcji za stałą kwotę. Załóżmy, że mamy do dyspozycji co miesiąc 400 zł. Wybieramy spółkę XYZ, której akcje kosztują aktualnie 20 zł. Oznacza to, że za posiadaną kwotę możemy kupić 20 akcji. Miesiąc później kurs akcji naszej firmy spada do 16 zł, czyli za przeznaczoną na inwestycję pierwotnie sumę możemy kupić 25 walorów. W kolejnym miesiącu cena rośnie do 25 zł. Tym razem możemy kupić zaledwie 16 akcji. Na pierwszy rzut oka widzimy, co charakteryzuje tę metodę - gdy cena akcji jest wysoka (nominalnie) kupujemy ich mniej, gdy niska - więcej. Wygląda to tak, jakbyśmy rozsądnie kontrolowali naszą pozycję.Spójrzmy teraz na efekty metody Stałych Kosztów. W omawianym przykładzie po trzech miesiącach mieliśmy na rachunku 61 akcji spółki XYZ (20 + 25 + 16). Łącznie wydaliśmy na nie 1200 zł. Posiadany przez nas portfel akcji, licząc na podstawie ostatniej ceny nabycia, wart jest 1525 zł (61 × 25 zł). Nasz zysk to 325 zł, czyli 27,1%. Od początku zastosowania naszej strategii cena walorów firmy XYZ wzrosła z 20 zł do 25 zł (czyli o 25%). Można by więc powiedzieć, że jesteśmy nieco lepsi od rynku. Sytuacja jak z bajki...Niestety, w praktyce sprawa nie wygląda już tak prosto. Po pierwsze, rzadko możemy zainwestować pełną kwotę. Jeśli postanowimy kupić walory np. po 29 zł, to za 400 zł otrzymamy 13,79 akcji, co oczywiście jest niemożliwe. Możemy wówczas wybrać: albo kupimy 14 akcji i wydamy 406 zł, czyli więcej niż początkowo założyliśmy, albo 13 walorów, za które zapłacimy 377 zł. W tym przypadku "nie pracuje" dla nas całość pieniędzy.Drugi problem (związany pośrednio z omówionym wyżej) to możliwości znacznego wzrostu ceny akcji. Nie jest w żaden sposób wykluczone, że posiadane przez nas walory XYZ zdrożeją np. do 250 zł. Możemy wtedy kupić jedną akcję i nie wykorzystać blisko połowy przeznaczonej na to sumy, albo dwie - i przekroczyć założony limit. A co zrobić, gdy posiadane walory zanotują zwyżkę do ponad 400 zł?Możemy wprawdzie co rok zwiększać naszą stawkę, ale to nie rozwiązuje w pełni problemu. Pewnym wyjściem może być przesunięcie nie zainwestowanej kwoty na następny raz. Spójrzmy, w jaki sposób zwiększa to skuteczność metody. Przykład 2 pokazuje wynik strategii Stałych Kosztów w ujęciu klasycznym, Przykład 3 zaś ilustruje rezultat po zastosowaniu modyfikacji, że nie wykorzystane środki przechodzą na następną inwestycję.W pierwszym przypadku łączny koszt zakupu po pięciu transakcjach wyniósł 765 zł (kwota niewykorzystanych środków wynosi 485 zł, czyli ponad 60%), w drugim wydaliśmy 1228 zł, czyli praktycznie całość kwoty przeznaczonej na pięć transakcji (5 × 250 zł = 1250 zł).SymulacjaZobaczmy teraz, jak strategia Stałych Kosztów działa w rzeczywistości. Do badań wzięliśmy spółki, które były notowane na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie w styczniu 1995 r. Spójrzmy, co działo się w okresie następnych 4 lat i 9 miesięcy. W tym czasie rynek giełdowy przeszedł praktycznie przez wszystkie fazy koniunktury - hossę, stabilizację i bessę - można więc uznać, że doskonale nadaje się do symulacji. Okres przed 1995 r. został wyeliminowany z uwagi na zbyt duże obciążenie wyników irracjonalną hossą i późniejszym gwałtownym pęknięciem "spekulacyjnej bańki".Zgodnie z podstawowym założeniem systemu, na pierwszej sesji każdego nowego miesiąca kupujemy akcje za 250 zł. Oczywiście, jest to podejście uproszczone. W rzeczywistości, ze względu na system notowań, należałoby liczbę akcji do kupna ustalać dzień wcześniej, tak, aby móc złożyć zlecenie. Z kolei w takiej sytuacji nie można by jednoznacznie określić kwoty.Załóżmy bowiem, że akcje kosztują 50 zł w momencie, gdy wyliczamy, ile możemy ich kupić. Przeznaczamy na to 250 zł, czyli składamy zlecenie na 5 akcji. Niestety, w momencie realizacji zlecenia cena rośnie o 10%, co nieoczekiwanie zwiększa nasze koszty. W rzeczywistości należy więc liczyć się z takimi wahaniami, rozszerzając dopuszczalną kwotę o 10-20% (w zależności od osobistych preferencji).Drugie założenie systemu było takie, że kwota 250 zł jest maksymalna. Jeśli cena akcji XYZ wynosi 16,8 zł, to za 15 walorów powinniśmy zapłacić 252 zł. Mimo iż założona kwota została przekroczona nieznacznie, kupujemy tylko 14 sztuk tak, aby zmieścić się w maksymalnym przedziale.Z tą metodą wiąże się jeszcze jeden bardzo ważny przy strategii Stałych Kosztów problem. Wśród wybranych spółek znalazły się m.in. Bank Śląski oraz Żywiec, których akcje są nominalnie drogie. W momencie, gdy cena tych walorów przekroczy 250 zł, nie możemy kupić akcji. Dodatkowo zaś, znaczna część pieniędzy przestaje pracować. W przypadku Banku Śląskiego aż 16 razy (na 57 uwzględnionych transakcji) dochodziło do takich sytuacji. Natomiast akcji Żywca nie mogliśmy kupić aż 24 razy (ani razu od stycz-nia 1998 r.). Co ciekawe, uzyskane wyniki były lepsze niż gdybyśmy zwiększyli kwotę przeznaczoną na inwestycje.1Spójrzmy teraz na wyniki przy zastosowaniu naszej strategii. Spośród 412 badanych walorów aż 20 z nich (czyli blisko 50%) przyniosło w ciągu 57 miesięcy stratę. W piętnastu przypadkach przekroczyła ona 10%. Najgorszy wynik przyniosła inwestycja w akcje Tonsilu i Próchnika (odpowiednio - 56% i 49%).Oczywiście, są to firmy borykające się z poważnymi kłopotami finansowymi i zwolennicy tej metody sugerują zaś, aby przy jej stosowaniu dobierać tylko spółki o mocnych podstawach fundamentalnych, co do których nie istnieje ani ryzyko bankructwa, ani większych spadków osiąganych zysków.W przypadku tak młodego rynku, jak polski taki wybór może być utrudniony, choć od kilku lat lista spółek uznawanych za "blue chips" jest praktycznie stała. Niestety, mogą znaleźć się tu również takie niespodzianki, jak Agros, który był swego czasu zaliczany do grona "blue chips".Inwestycja w pozostałe spółki przyniosła wynik dodatni, nie sposób jednak nie porównać uzyskanych rezultatów do inflacji w badanym okresie (czyli - w uproszczeniu do rentowności lokat bankowych), która wyniosła aż 86%. Wynik lepszy od inflacji przyniosły inwestycje tylko w osiem walorów: PPABank, BRE, Kredyt Bank PBI, WBK, Żywiec, Elektrim i BIG-BG.Niekwestionowanym liderem został BIG-BG, na akcjach którego dzięki zastosowanej metodzie można było zarobić aż 227%. Niestety, stosując podejście "kup i trzymaj" można było zarobić blisko 440%. Na drugim miejscu znalazł się Elektrim z wynikiem 167% (i w jego przypadku również zastosowanie "kup i trzymaj" byłoby znacznie korzystniejszą metodą).Porównując wynik osiągnięty przy zastosowaniu metody Stałych Kosztów i zmianę ceny badanych akcji w okresie całej symulacji widoczne są pewne charakterystyczne cechy. W przypadku akcji spółek, które przy zastosowaniu tej metody przyniosły stratę, regułą jest, iż strata jest wyraźnie mniejsza niż spadek ceny w badanych 57 miesiącach (wyjątkami były Agros i Rolimpex). Drastyczna różnica widoczna jest zwłaszcza w przypadku akcji Espebepe, których cena spadła blisko o 80%, podczas gdy wartość portfela przy stosowaniu metody Stałych Kosztów zmniejszyła się jedynie o 15%.Takiej zależności nie ma już w przypadku walorów, które przyniosły zysk. Z jednej strony, mamy np. akcje Kredyt Banku, które od stycznia 1995 r. do września 1999 r. wzrosły o 116%, przy zastosowaniu metody Stałych Kosztów zaś można było zyskać blisko 122%. Z drugiej zaś - akcje bydgoskich Kabli, które przy zastosowaniu strategii "kup i trzymaj" przyniosły inwestorom 361% zysku, a dzięki omawianej metodzie można było zarobić tylko 44%.PodsumowanieWyniki metody Stałych Kosztów nie są zbyt zachęcające, zwłaszcza po silnych wzrostach (w czasie trendów spadkowych "prezentują się" znacznie korzystniej). Pozwala to na obalenie pewnych mitów krążących wśród inwestorów. Omawiana metoda nie jest bowiem niczym innym, jak tylko uśrednianiem ceny zakupu. Takie podejście jest szeroko znane. Stosują je często ci gracze, którzy mimo ponoszonych strat z danej inwestycji są z nią irracjonalnie "związani". Zaprezentowane wyniki pokazują, czy takie podejście ma sens. 1 W momencie zwiększenia kwoty, którą inwestujemy, do 750 zł, wynik w przypadku Banku Śląskiego osiągnął 46,6% (wobec 61% przy inwestowaniu 250 zł), w przypadku Żywca zaś 110% wobec 253%. Oczywiście, tego typu zabieg - wyboru odpowiedniej kwoty - możliwy jest tylko wtedy, gdy znamy historyczne ceny. W rzeczywistości wybierając jakąś akcję, powinniśmy określać kwotę inwestycji biorąc pod uwagę obecną wartość nominalną akcji i możliwość nawet ponadprzeciętnego wzrostu ich ceny.2 Z analizy został wykluczony Universal.Literatura:A. Elder, Zawód - inwestor giełdowy, Dom Wydawniczy ABC, Warszawa 1998.R. Morituri, Divining the Dow, McGraw-Hill.
GRZEGORZ ZALEWSKI, analityk DWS Polska TFI SA