Dość powszechne jest przekonanie, że rynek giełdowy dyskontuje przyszłość. Równie popularne jest również to, mówiące, że rynek zawsze ma rację. Trawestując więc znaną skądinąd żelazną zasadę logiki, nawet jeżeli naszym zdaniem rynek nie dyskontuje przyszłości w taki sposób, jaki wydawałby się logiczny, to i tak on ma rację, a nie my.W świetle dwóch poprzednich gorzej rzecz się przedstawia z trzecią zasadą giełdową, w myśl której po trzeciej podwyżce stóp następuje krach. Jak powszechnie wiadomo, w Stanach Zjednoczonych w ostatnim czasie mieliśmy aż sześć kolejnych podwyżek, zaś na krach wciąż się nie zanosi. Krachem trudno bowiem nazwać około 16-proc. spadek Dow Jonesa ze szczytu na początku stycznia bieżącego roku do dołka z marca. Podobnie jest także na naszym rynku, który w średnim zdrowiu przeżył właśnie trzecią z rzędu tego typu decyzję Rady Polityki Pieniężnej. Między pierwszą podwyżką z listopada 1999 r. a drugą z lutego bieżącego roku, WIG zdołał wzrosnąć z 14 174 punktów (18 października 1999 r.) do rekordowo wysokiego poziomu 22 868 punktów 27 marca 2000 r., a więc o 61%. Następującą po tym wzroście zniżkę o 19% (do końca maja) można uznać co najwyżej za korektę, zaś w żadnym przypadku za poważne załamanie. Po ostatniej decyzji RPP nasz wskaźnik koniunktury giełdowej wyraźnie się ożywił, choć na nowy rekord raczej w najbliższym czasie się nie zanosi.W takich okolicznościach na obu rynkach za każdym razem mówi się, że rynek już podwyżkę zdyskontował i po jej ogłoszeniu z reguły akcje i indeksy zwyżkują, jak gdyby nic się nie stało. Inwestorzy pocieszają się, że najgorsze już minęło i że ta właśnie była już ostatnią z serii.Warto zaś pamiętać, że podwyżki stóp procentowych mają na celu bądź ostudzenie zbyt szybko rozwijającej się gospodarki (jak w Stanach Zjednoczonych), bądź walkę z inflacją (jak w przypadku Polski). Zawsze konsekwencją tego typu decyzji jest spadek tempa wzrostu gospodarczego, zmniejszenie się zysków przedsiębiorstw, wzrost atrakcyjności papierów dłużnych i parę innych przypadłości niekorzystnych dla rynku akcji. Oczywiście, inwestorzy w USA mogą liczyć na tzw. miękkie lądowanie gospodarki i szybki powrót do tendencji wzrostowej. W naszych warunkach o taki optymizm raczej trudno. Do tych ?tradycyjnych? nadziei dochodzą nowe, podpierane teoriami, mówiącymi, iż w nowej gospodarce takie szczegóły, jak rosnący koszt kredytu i większe koszty z tym związane nie mają znaczenia. Może i częściowo są słuszne, wszak w większości firm nowej gospodarki zysków i tak nie ma i pewnie jeszcze długo nie będzie, a inwestorzy dyskontują tak odległą przyszłość, że poziom stóp procentowych jest zupełnie nieprzewidywalny, a więc można uznać, że nieistotny.W ostatnich dniach dyskontowanie przybrało formę niemal groteskową. Inwestorzy amerykańscy (a wraz z nimi również i ci w innych krajach) z niepokojem oczekiwali danych na temat bezrobocia w USA. Gdy okazało się, że są one bardzo pomyślne, ceny akcji ruszyły w górę. Pytanie za 100 punktów brzmi: co w tym przypadku oznacza sformułowanie ?pomyślne dane?? Otóż, zgodnie z zasadami nowej ekonomii, pomyślne dane wskazywały, że bezrobocie wzrosło. A więc są pierwsze oznaki studzenia koniunktury. Pewnie wkrótce nadejdą następne, na przykład spadek zamówień w przemyśle, a więc i spadek zysków przedsiębiorstw. Nie będzie już podwyżek stóp. Czas dyskontować... pogorszenie koniunktury. Trochę na zasadzie logiki mówiącej, że skoro właśnie przeżyliśmy gradobicie, to może już być tylko lepiej. Być może nie będzie trzęsienia ziemi. Ale zbiory będą niższe. Może i tak, ale nie w nowej ekonomii.Rynek zawsze ma rację. Ale zarabiają na nim tylko niektórzy.

ROMAN PRZASNYSKI