Ekonomiści są zgodni, że skrócenie tygodnia pracy do 40 godzin zwiększy koszty pracy i bezrobocie, chyba że wiązałoby się ze zmniejszeniem płac. Ich zdaniem, wzrost wydajności pracy wynika właśnie ze zmniejszenia zatrudnienia. W czwartek Sejm będzie głosował nad projektem nowelizacji Kodeksu pracy, skracającej tydzień pracy do 40 godzin z obecnie obowiązujących 42 godzin pracy. Zdaniem Witolda Orłowskiego z Niezależnego Ośrodka Badań Ekonomicznych (NOBE), zmiany w Kodeksie pracy doprowadzą do zwiększenia kosztów, ale nie będzie to wyjątkowo duży wzrost. Wynika to z badań przeprowadzonych przez NOBE w 1999 roku. "Dla przedsiębiorstw, które pracują obecnie w trybie 42-godzinnym, koszty pracy wzrosłyby o około 4-5 proc. Natomiast w skali całej gospodarki koszty wzrosną o niecały 1 proc. Już teraz część przedsiębiorstw pracuje w trybie 40-godzinnym" - powiedział Orłowski. "To nie są wysokie liczby. Nie chodzi o coś, z powodu czego gospodarka by się nam natychmiast wywróciła, ale wpływ jest jednoznacznie negatywny" - dodał Orłowski. Zdaniem ekonomistów pewnym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie równoczesnego ze skróceniem czasu pracy obniżenia płac i poziomu świadczeń. "Jeśli ograniczymy czas pracy w tygodniu, to powinniśmy pozwolić, żeby płace spadły, bo za mniej pracy powinno być mniej pieniędzy" - uważa Krzysztof Rybiński, główny ekonomista ING Barings. Zdaniem Orłowskiego, takie rozwiązanie obniżyłoby tylko koszty. Natomiast nie zniosłoby ich całkowicie. "Jeśli doszłoby do skrócenia czasu pracy przy odpowiedniej redukcji pensji i świadczeń, to wiązałoby się to ze znacznie mniejszymi kosztami. Ale jakieś koszty i tak się pojawią, bo pracodawcy i tak będą musieli szukać dodatkowych pracowników" - powiedział Orłowski. "To tak jakby w tej chwili wszyscy pracujący powiedzieli: dobrze, my mniej pracujemy, ale opodatkujemy się na rzecz tych, którzy nie mają pracy" - dodał Rybiński. Rybiński powiedział, że w największym stopniu kosztami zmian dotknięte byłyby osoby najmniej wykwalifikowane. "To niszczy miejsca pracy i to te, na których powinno najbardziej zależeć, czyli te, o najniższej wartości dodanej, czyli osób z niższym wykształceniem" - powiedział. Według badań firmy McKinsey, przekazanych PAP przez Polską Konfederację Pracodawców Prywatnych, koszt jednej godziny pracy w Polsce wynosi 4,2 dolara i jest najwyższy w regionie. Na Węgrzech 1 godzina pracy kosztuje 4,1 dolara, w Czechach 3,8 dolara, a na Słowacji 3,35 dolara. Jednocześnie Polska ma najniższy spośród tych krajów wskaźnik PKB per capita, tylko 5500 dolarów, wobec 6800 dolarów na Węgrzech, 10500 w Czechach i 9700 na Słowacji. "Ograniczanie godzin pracy może też mieć pozytywny efekt, bo niektóre zakłady pracy będą musiały decydować się na zatrudnienie dodatkowych pracowników, aby wykonać tę samą pracę" - uważa Monika Kubik-Kwiatkowska, analityk Standard and Poor's Rybiński nie zgadza się z tym argumentem. "To jest niemożliwe. To miałoby rację bytu, gdyby pozwolić na obniżkę płac" - powiedział. Kubik-Kwiatkowska uważa, że prawdziwy problem po przyjęciu nowelizacji będzie leżał w możliwości wyegzekwowania prawa. "W rejonach, gdzie rzeczywiście panuje duże bezrobocie, jest tak duża presja, żeby mieć jakąkolwiek pracę, że niezależnie od regulacji ludzie będą pracować. Nie bardzo to widzę, zwłaszcza w sektorze prywatnym. W firmach państwowych łatwiej będzie egzekwować prawo" - powiedziała. Według danych GUS, w październiku polepszyła się sytuacja finansowa przedsiębiorstw. Wyższy też niż miesiąc wcześniej był wzrost produkcji. Jednak firmy źle oceniały koniunkturę i 1,8 tys. zakładów planowało zwolnienia pracowników w nadchodzących miesiącach. Stopa bezrobocia w końcu października wzrosła do 14,1 proc., czyli 2 mln 548 tys. osób pozostawało bez pracy. Prawie 80 proc. straciło już prawo do zasiłku dla bezrobotnych. W ostatnich miesiącach zmniejszyło się zatrudnienie, głównie w przetwórstwie przemysłowym oraz w górnictwie i kopalnictwie. Rośnie natomiast zatrudnienie w obsłudze nieruchomości i firm, handlu, a także w naprawach oraz hotelach i restauracjach. Orłowski obawia się, że przedsiębiorcy już teraz wolą unowocześnić zakład niż zatrudnić dodatkowych pracowników. "Przedsiębiorcy wolą ograniczać zatrudnienie i zwiększać wydajność pracy niż zatrudniać ludzi" - uważa Orłowski. Kubik-Kwiatkowska uzasadnia tę rosnącą efektywność właśnie tym, że w przedsiębiorstwach mniejsza liczba osób musi wykonać tę samą pracę. "Efektywność też trochę rośnie z uwagi na te zwolnienia. Bo produkcja utrzymuje się na podobnym poziomie w ostatnich miesiącach, a bezrobocie zwiększało się i z tego wynika większa efektywność pracy" - powiedziała. Analitycy godzą się, że kodeks pracy wymaga zmian. Powinny one jednak dotyczyć raczej uelastycznienia reguł zatrudnienia niż ograniczania go kolejnymi przepisami. "Przede wszystkim powinna nastąpić liberalizacja w zakresie zasad zatrudniania, w szczególności powinno dojść do znacznie większego uelastycznienia i zachęt w zatrudnianiu w skróconym czasie pracy elastycznymi godzinami pracy, w różnych formach zatrudnienia" - powiedział Orłowski. "Po drugie, należy ograniczyć procedury i koszty związane ze zwalnianiem z pracy. Ta procedura jest tak kosztowna i trudna do przeprowadzenia, że pracodawcy wolą raczej nie zatrudniać pracowników niż musieć później walczyć o ich zwolnienie za parę miesięcy" - dodał. Mirosław Gronicki, analityk BIG BG, dodaje jeszcze konieczność obniżenia minimalnej płacy i regionalnego zróżnicowania jej wysokości. "Minimalna płaca i wszystkie świadczenia z nią związane są dość drogą imprezą dla niektórych przedsiębiorców. Abstrahuję od tego, że np. pielęgniarki zarabiają po 25 latach w granicach minimalnej pensji. Poza tym co innego oznacza minimalna płaca w Warszawie, a co innego w regionie, gdzie jest duże bezrobocie" - powiedział Gronicki.