Nastroje uczestników rynku kapitałowego zdecydowanie się ostatnio zmieniły. Wyraźną przewagę uzyskali ci, którzy wierzą w hossę. Na ich stronę przeszli nawet najbardziej zatwardziali czciciele bessy, od wielu miesięcy wieszczący spadki do poziomów, których nawet nie przystoi podawać, bo skóra cierpnie. Mistrzowie pesymizmu, pytani o powody zmiany poglądów, bronią się nieśmiało i mało przekonująco, że to tylko przejściowo i raczej na krótko, że tak naprawdę to niedługo znów powrócimy do trendu spadkowego, ale z rynkiem się nie dyskutuje i jak rośnie, znaczy, że ma rosnąć i będzie hossa.Tak powszechnego i zgodnego mówienia o hossie nie mogę sobie przypomnieć. O ile dobrze pamiętam, poprzednio to magiczne słowo pojawiło się na początku bieżącego roku, kiedy rynek wzrósł od poprzedniego dna o jakieś 34%, a więc był mniej więcej w połowie drogi do szczytu. Nie było ono jednak wówczas odmieniane przez wszystkie przypadki przez większość analityków i inwestorów. Teraz o hossie mówi się przy każdej okazji już na początku wzrostu, który trwa zaledwie miesiąc i przerywany jest całkiem pokaźnymi korektami, wzrostu, który wyniósł WIG o 13,5% powyżej dna z 13 października. Co ciekawe, nie pojawiły się jednak jeszcze prognozy, dzięki którym moglibyśmy poznać choćby przybliżony poziom indeksów na szczycie obecnego wzrostu. Jeśli już jakieś przewidywania się pojawią, to jest w nich mowa o marnych 18 tysiącach punktów i to raczej w kontekście linii oporu. A gdzież ambitne 30 tysięcy, o których słyszeliśmy co jakiś czas w ubiegłym roku? Jakieś te nadzieje na hossę słabiutkie, nie przystające do powszechnego optymizmu. Chyba że jest to optymizm udawany lub ma charakter życzeniowy.Widzimy więc, że przynajmniej w kwestii mówienia o hossie i szacowania jej zasięgu brak jakichkolwiek analogii. Jeśli zaś założyć, że pewne analogie jednak istnieją, to wnioski, jakie można z nich wyciągnąć, nie są nadmiernie emocjonujące. W 1999 r. WIG osiągnął dno 18 października, w tym roku zaś 13 października, oba minima znajdowały się na bardzo zbliżonym poziomie (14 174 i 14 929 punktów). Jeśli konsekwentnie przyjmiemy, że jesteśmy w połowie drogi do szczytu, to podstawowy indeks koniunktury naszego rynku może wzrosnąć jeszcze o około 13?15%, a więc osiągnąć poziom nieco powyżej 19 tysięcy punktów, co nastąpiłoby pod koniec lutego. Trzynastoprocentowa zwyżka w dwa miesiące, 30% wzrostu w czasie trwania całego ruchu, czyli połowa zasięgu poprzedniej hossy. Dobre i to...Interesujące jest też to, jakimi argumentami posługują się zwolennicy hossy. Ich zdaniem, kursy muszą rosnąć głównie z powodu wystąpienia rajdu świętego Mikołaja, efektu końca roku oraz efektu stycznia. Oraz, oczywiście, poprawy w Stanach Zjednoczonych. Czasem wspomina się o czynnikach fundamentalnych, ale na ten temat, poza wynikami PKN, KGHM, Pekao i TP SA, wiele ciekawego powiedzieć się nie da. Kursy akcji tych spółek wzrosły już z tej okazji dostatecznie mocno i nie wydaje się, żeby dalej mogły one podtrzymywać koniunkturę na rynku, a pogłoski dotyczące prawdopodobnych zamiarów przejęcia PKN i Elektrimu mogą działać jedynie na krótką metę. Poza tym niezmiennie są: dobry, niezbyt restrykcyjny budżet z małymi szansami na realizację, spadająca inflacja z nadzieją na obniżkę stóp procentowych za pół roku, jak dobrze pójdzie, czyli jeśli nie dojdzie do większych perturbacji w gospodarce lub finansach państwa, a o to nie jest znów tak trudno.Co ciekawe, również w USA używa się podobnych argumentów. Świadczy to (poza sporymi wahaniami indeksów) o raczej emocjonalnym podejściu inwestorów i analityków do tego, co dzieje się na rynku. Tam dochodzi jeszcze sprawa przeciągającego się rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich, których wynik giełdy co parę dni dyskontują ? przynajmniej zdaniem komentatorów ? to w tę, to w drugą stronę i w końcu nie wiadomo, co będzie się działo, gdy zostanie wyłoniony zwycięzca. Jeszcze do niedawna mówiło się, że spowoduje to wzrost na giełdach, ale teraz już takiej pewności nie ma. Wzrost może i będzie, ale czy potrwa dłużej niż jeden dzień? No i oczywiście stopy procentowe. Z jednej strony radość, że być może zostaną wreszcie obniżone, ale z drugiej obawy o charakter lądowania amerykańskiej gospodarki. Czy jest to już początek bardziej konsekwentnego pobudzania gospodarki, którą przecież dopiero co intensywnie studzono? A jeśli trzeba pobudzać, to może jest bardzo kiepsko ? o czym mogą świadczyć pogarszające się wyniki finansowe największych firm. Co przeważy w kalkulacjach inwestorów ? niższe stopy, czy niższe zyski potentatów starej i nowej ekonomii?Tymczasem święty Mikołaj zamiast zafundować nam doroczny rajd wpadł w przeddzień swoich imienin na giełdy, by ? jak chyba słusznie zauważył jeden z uczestników Parkietowej listy dyskusyjnej ? pożyczyć pieniądze na prezenty, i tyle go widziano. Ciekawe, kiedy odda. Może w styczniu?
ROMAN PRZASNYSKI