Piątkowe dane makroekonomiczne, podobnie jak większość pozostałych publikowanych w ostatnich dniach, nie mogła ucieszyć inwestorów. Na czoło wybijała się przede wszystkim inflacja, mierzona wskaźnikiem zmian cen odpowiadających wydatkom konsumentów. Bazowy (pomijający ceny paliw i żywności) wskaźnik PCE wyniósł w lutym 2,4 proc. i wyrównał poprzednie maksimum ustanowione na jesieni 2006 r. W dalszym ciągu zwiększa się też 12-miesięczna średnia, co potwierdza utrzymującą się presję inflacyjną w gospodarce USA. Ta miara inflacji jest jedną z pilniej obserwowanych przez Fed. Jej poziom został odczytany przez inwestorów jako ograniczenie szans na cięcie stóp. W rezultacie rentowność 10-letnich obligacji podskoczyła w pierwszej połowie sesji o 3 pkt bazowe, do 4,66 proc. Osiągnęła najwyższy poziom od przeszło miesiąca. Przyczyniły się do tego również informacje o aktywności w rejonie Chicago, jak i wydatkach budowlanych. Obie były lepsze od prognozowanych. Jednak w tym drugim przypadku warto zwrócić uwagę, że w ujęciu rocznym spadek w lutym pogłębił się w porównaniu ze styczniem i wyniósł 2,4 proc. Ostatni raz tak słabo było w połowie 2002 r., gdy cała gospodarka USA przeżywała ogromne kłopoty.
Podobnie, jak w czwartek inwestorzy z dużą ostrożnością reagowali na optymistyczne informacje. To pokazuje wyraźnie, że skupiają się obecnie przede wszystkim na tym, co może wydarzyć się w przyszłości i spekulują o skali negatywnego wpływu sytuacji na rynku nieruchomości na całą gospodarkę. Dlatego tak bardzo są wyczuleni na wzrost cen ropy czy rentowności obligacji. Oba czynniki mogą dodatkowo skomplikować położenie amerykańskich konsumentów.
Z punktu widzenia analizy wykresu S&P 500 kluczowe znaczenie w krótkim terminie ma poziom 1410 pkt, czyli zamknięcie z 20 marca. Następnego dnia indeks zanotował mocny wzrost po optymistycznie odebranym komunikacie po posiedzeniu Fed. Jeśli cała ta zwyżka zostanie zredukowana, to otrzymamy sygnał, że obawy o kondycję gospodarki znów powracają.