Energia to potęga. Najlepszym dowodem potwierdzającym tę tezę jest działalność rosyjskiego Gazpromu, dzięki któremu rząd rosyjski próbuje prowadzić politykę zbliżoną do dawnego ZSRR.

Ale nie tylko Gazprom poczuł swoją siłę. Nasze rodzime związki zawodowe energetyków dzięki popytowi na prąd wywalczyły dla siebie zabezpieczenia o wartości, które zwykłych odbiorców produktów elektrowni przyprawiają o zawrót głowy. "W razie naruszenia gwarancji zatrudnienia" energetycy mogą liczyć na "nie więcej" niż 400 tys. zł na głowę, a przecież dostaną albo już dostali akcje i mają wiźc dodatkowe zabezpieczenia. Będąc na miejscu takiego pracownika, bardzo bym chciał, aby takie gwarancje zostały naruszone.

Nie dziwi mnie fakt, że energetycy sobie takie przywileje wywalczyli. Zastanawia mnie tylko postawa Skarbu Państwa. Bo to właśnie państwu energetyka te przywileje zawdzięcza - i państwo będzie głównym oskarżonym, jeśli okaże się, że pieniądze dla związkowców zostały wzięte z sum na inwestycje i trzeba będzie wprowadzić 13. stopień zasilania.

Czy nie lepiej byłoby sprzedać koncerny inwestorom, zmusić ich do konkurencji cenowej i patrzeć, jak walczą o klientów tanim prądem? Państwo od czasu do czasu mogłoby być arbitrem w sporach między koncernami energetycznymi, między załogami a inwestorami itd. A pozycja arbitra jest najlepsza dla rządzących. Kiedyś przecież panowała nawet taka zasada - dziel i rządź. Teraz najwyraźniej w modzie jest inna - łącz, płać i płacz. Tyle że państwo łączy, a reszta należy do nas.