Minął tydzień od czasu, gdy WIG20 poradził sobie ze szczytem hossy z lutego br. Mimo to przez cały ten okres gracze byli pełni obaw co do trwałości tego wybicia. Poniekąd były to uzasadnione lęki. Nasz rynek na przestrzeni ostatnich 9 miesięcy już trzykrotnie doznawał sporej przeceny tuż po ustanowieniu nowego szczytu.

Te traumatyczne wspomnienia były przyczyną sporej nerwowości, jaka panowała zwłaszcza podczas czwartkowej sesji. Nie łagodził ich nawet fakt, że wybicie z groźnie wyglądającej formacji klina, powstałej na przełomie marca i kwietnia, nastąpiło w górę. Inwestorzy zadawali sobie pytanie, czy wydarzenia z grudnia ub.r. oraz stycznia i lutego mogą się powtórzyć? Piątkowa akcja popytu, choć nie wyglądała tak efektownie jak na wykresie godzinowym, przyniosła jednak całkiem wymierne odbicie od szczytu z 1 lutego. Ponadto potwierdziła żywotność silnie nachylonej w górę linii trendu, co samo przez się świadczyło o niezłej kondycji popytu. To wszystko złożyło się na obraz tygodniowej 50-pkt świecy.

Mimo równie długiego górnego cienia biała świeca dość wyraźnie odcięła notowania WIG20 od pułapu 10-tygodniowej konsolidacji. Przy założeniu, że mieściła się ona w ramach wyznaczonych poziomami 3140 i 3560 pkt można przynajmniej teoretycznie oczekiwać ruchu wzrostowego rzędu 400 pkt. Zważywszy, że pułap 4-letniego kanału hossy znajduje się w rejonie 4200 pkt, można poważnie brać pod uwagę powyższy scenariusz.

To perspektywa długoterminowa, ta nieco krótsza jako cel bieżącej zwyżki wskazuje na poziom około 3760 pkt. Tu mamy inną linię tempa, która zatrzymała już dwie poprzednie fale wzrostowe z grudnia 2006 r. i lutego 2007 r. Przebieg poniedziałkowej sesji potwierdził wysokie aspiracje popytu, przybliżając moment konfrontacji z tym poziomem. 100-pkt przestrzeń dzieląca indeks od 3760 pkt w skali całomiesięcznej fali wzrostowej nie stanowi już jednak szczególnie atrakcyjnej zdobyczy dla posiadaczy akcji, toteż należy obecnie bardzo ostrożnie dobierać skład portfela.