Nieoczekiwane uderzenie w ostatnich dniach popytu na akcje spółek budowlanych na porządku dziennym postawiło pytanie, w jakim stopniu inwestorzy podejmują decyzję w oparciu o przesłanki fundamentalne, a na ile obecna hossa stała się jedynie spekulacją. Przeprowadzająca ofertę publiczną Ulma Construcction 19 kwietnia wyznaczyła cenę za swoje akcje na poziomie 250 zł. Wczoraj kosztowały one już blisko 600 zł. W poniedziałek obroty spółkami budowlanymi sięgnęły 751 mln zł i były ponaddwukrotnie wyższe niż w przypadku banków (największych i najpłynniejszych spółek na GPW). Firmy budowlane wyceniane są siedem razy więcej niż wynoszą ich kapitały własne. Jedynie producenci materiałów budowlanych mogą pod tym względem się równać (wskaźnik cena/wartość księgowa wynosi 6,5). Notowania budowlanki w tym roku podskoczyły już o 59 proc. Zmiany kursów dużych spółek, takich jak Budimex czy Polimex-Mostostal, rzędu 7-10 proc. przestają dziwić.

Szturm na akcje firm budowlanych negatywnie odbił się na wcześniejszych ulubieńcach inwestorów - spółkach deweloperskich. Wydawało się, że niewiele będzie w stanie wpłynąć na ich gorsze postrzeganie. Inwestorzy sprawiali wrażenie, jakby nie widzieli żadnego ryzyka w tym biznesie. Zaczęli je teraz dostrzegać - wyższe koszty realizacji projektów mogą obniżyć marże i zyski.

Natomiast zupełnie inne problemy mają inwestorzy w Stanach Zjednoczonych. Sprzedaż domów na rynku wtórnym była najniższa od 4 lat. Oczekiwania, że rynek nieruchomości za oceanem ma najgorsze za sobą, okazują się złudne.