We wczorajszej decyzji RPP nie ma nic zaskakującego - ani fakt, że doszło do podwyżki, ani jej skala. Ani tym bardziej to, że Sławomir Skrzypek, uznawany za zwolennika niskich stóp procentowych, swoją karierę szefa Rady zaczyna od ich podniesienia. W historii Rady Polityki Pieniężnej jest to reguła.
W pierwszym jej składzie dominowali zwolennicy ostrej polityki pieniężnej - a przynajmniej tacy zapadli nam w pamięci. Taki wizerunek RPP poprzedniej kadencji powstał, gdy pod koniec ubiegłego tysiąclecia mocno podwyższyła ona stopy procentowe, co - zdaniem niektórych - pogłębiło kłopoty polskiej gospodarki. Ale wówczas "jastrzębie" swoje urzędowanie zaczęli od serii obniżek stóp procentowych. Opinię "jastrzębia" miał również poprzedni prezes Leszek Balcerowicz. Odnosiło się wrażenie, że im dłużej piastuje swoją funkcję, tym chętniej widziałby wyższe stopy procentowe. Ale nawet ten postrach Samoobrony na początku prezesowania zajmował się głównie informowaniem o... kolejnych obniżkach oprocentowania w NBP.
Dla odmiany, po obecnej Radzie wszyscy na początku spodziewali się, że podwyżek będzie unikać jak diabeł święconej wody. Tak wynikało z poglądów prezentowanych przez jej członków w chwili wyboru. Tymczasem ta "gołębia" RPP swoje urzędowanie zaczęła od podwyższania stóp.
Co wynika z tej historii? Ano tyle, że każdemu członkowi RPP los płata małego figla - na początku zawsze robią bowiem co innego, niż się można było po nich wcześniej spodziewać.