Jak łatwo można się było domyśleć, brak aktywności inwestorów zagranicznych (zamknięte rynki w USA, Wielkiej Brytanii, a nawet na Węgrzech) dał krajowym graczom pretekst do kolejnej fali zakupów. W rezultacie tego WIG osiągnął nowe maksimum, podobnie zresztą jak szalejący wczoraj indeks średnich spółek mWIG40. Jedynie WIG20 pozostaje w tyle, ale trzeba pamiętać, że jego wartość pomniejszają dywidendy, do których prawa właśnie w tych dniach są ustalane. Wszystko to dokonało się przy mniejszych niż zwykle obrotach - wiadomo: "hulaj dusza, piekła nie ma"? Siła krajowego popytu jest ogromna i póki co jedna lub dwie oferty publiczne
w tygodniu nie wyczerpują całego wolnego zasobu gotówki. Ofert będzie zresztą coraz więcej, a GPW chce, by w ciągu najbliższych dwóch lat przybywało 100 spółek rocznie - czy to wystarczy, żeby zdołować rynek? Wydaje się, że nie, o ile na rynek nie przyjdą naprawdę duże firmy - a takich ofert nie było już dawno. Na dłuższą metę warto zastanowić się, jakie będą konsekwencje bardzo łatwego dostępu do kapitału dla całej gospodarki. Wydaje się, że jest to sytuacja zbliżona do występującej w trakcie boomu kredytowego. Niska cena kapitału (czy to dłużnego czy udziałowego) zawsze sprzyja podejmowaniu suboptymalnych decyzji inwestycyjnych, które nijak nie dają się usprawiedliwić w "normalnych" warunkach. Sęk w tym, że historia polskiego rynku jest na razie zbyt krótka, by jasno określić, jakie to warunki są "normalne". Wczoraj spośród większych spółek uwagę zwracał KGHM, zwłaszcza od momentu ogłoszenia (raczej niespodziewanej, a przynajmniej nie proponowanej przez zarząd) wypłaty dywidendy w Lotosie. Najwidoczniej inwestorzy doszli do wniosku, że skoro Skarb Państwa pobiera dywidendę od rozpoczynającego olbrzymi program inwestycyjny Lotosu, to nie ma przeszkód do tego, aby
z opływającego gotówką KGHM wypłacić nie 35 proc., a na przykład 85 proc. zysku w postaci dywidendy. Przecież - sądząc po narastających niepokojach płacowych w budżetówce
- potrzeby budżetu będą
w najbliższym czasie poważne.