Zosia ma dwa lata i jasno daje do zrozumienia, czym się najbardziej interesuje (rzecz jasna, poza tak oczywistymi dla dwulatka zajęciami, jak prowadzenie samochodu, obsługa wiertarki i klawiatury komputerowej czy testowanie wytrzymałości udarowej i wodoodporności pilota TV). Wchodząc do centrum handlowego czy na plac zabaw, już od dłuższego czasu kierowała się bardzo szybko w kierunku wszelkiego rodzaju plastikowych domków. Jednym słowem, zgodnie z giełdową modą, Zośka dała sygnał: czas na deweloperkę. Cóż było robić, karta poszła w ruch, tata trochę się naklął, skręcając nie do końca spasowane elementy i plastikowy domek z dumą zwiększył liczbę zrealizowanych w Polsce projektów budowlanych.
Tak więc domek stoi i praktycznie z każdym dniem zyskuje na wartości. Choćby za sprawą tych symbolicznych kilku metrów kwadratowych, które zajmuje. Co prawda, część plastikowych kwiatków, nieco domowych narzędzi i zabawkowy telefon pożarł już pies, ale przecież nie ma to najmniejszego znaczenia. W końcu czasy mamy takie, że ludzie płacą ogromne pieniądze nawet za mgliste obietnice zbudowania im mieszkań. Inwestorzy giełdowi wpadają w amok, gdy ktoś tylko palnie, że wchodzi w deweloperkę. A tymczasem domek Zośki przecież stoi.
Fascynację dwuletniego brzdąca plastikowym domkiem można zrozumieć. Zdecydowanie mniej logiczne jest ślepe zauroczenie dorosłych ludzi wszystkim, co w jakikolwiek sposób z deweloperką się kojarzy. Bo choć generalnie bardzo cieszy wzrost zainteresowania budowaniem, to oczekiwania związane z profitami deweloperskimi wydają się przesadnie wykręcone. Oczywiście, ci, którzy odpowiednio wcześniej - np. kilka lat temu - zainwestowali w dobre działki czy np. w budynki do remontu, nadal cieszyć się mogą ze spektakularnych zysków. Ale dla wchodzących na rynek dopiero teraz zaczynają się schody.
Bardzo wyraźnie wzrosły już przecież duszone wcześniej wysokim bezrobociem i brakiem alternatyw koszty robocizny. Śmiało można powiedzieć, że "świrują" ceny materiałów budowlanych (bo kilkusetprocentowe wzrosty cen cegieł czy pustaków to przecież ostra jazda?). No i oczywiście, trzeba jeszcze nieźle nagimnastykować się, żeby znaleźć sensowną lokalizację (działkę) za w miarę sensowne pieniądze.
Jako że cen finalnych także deweloperce przecież podwyższać w nieskończoność nie można, spektakularna zwyżka kosztów budowania musi oczywiście odbić się na marżach w tym biznesie. I choć posiadanie ziemi czy domów jest jak najbardziej sexy, to ich budowanie na sprzedaż może zacząć tracić swój medialnie pielęgnowany spektakularny blask. Niekoniecznie będzie to już tak szybki i tak łatwy sposób na zbijanie fortuny jak dotychczas. Dlatego przy ocenie realnego potencjału projektów deweloperskich ogłaszanych przez spółki warto zachować zimną krew. I patrzeć nie tylko na dynamikę cen finalnych domów czy biurowców, ale i rzetelnie przyglądać się dynamice kosztów.