Początek czwartkowych notowań na Wall Street przyniósł wzrost Średniej Przemysłowej i indeksu S&P500 do najwyższych poziomów w historii. Wzrost, który może budzić obawy wśród niedźwiedzi i cieszyć byki, gdyż obecnie brak na horyzoncie czynników, które mogłyby go zatrzymać. Ostatnie dni pokazały bowiem, że impulsem do spadków nie jest silna przecena na giełdzie w Chinach, który czynnik jeszcze pod koniec lutego wywołał masową wyprzedaż akcji zarówno na Wall Street, jak i na światowych parkietach. Graczy nie przestraszyły również coraz bardziej niepokojące doniesienia z amerykańskiego rynku nieruchomości. W kwietniu mediana cen sprzedaży nowych domów w USA spadła aż o 11,1 proc. m/m i 10,9 proc. r/r, co niewątpliwie wpływa na efekt bogactwa. Jak wynika natomiast z publikacji indeksu S&P/Case-Shiller, w I kwartale br. ceny domów były niższe o 1,9 proc. r/r w przypadku 10 największych miast i o 1,4 proc. w przypadku 20 miast. Był to pierwszy spadek cen domów od czasów recesji w latach 1990-1991.

Impulsu, chociażby do korekty, nie stanowią również opublikowane wczoraj kolejne szacunkowe dane o dynamice wzrostu PKB Stanów Zjednoczonych w I kwartale br. W tym okresie gospodarka rozwijała się zaledwie w tempie 0,6 proc., wobec 2,5 proc. w IV kwartale 2006 roku. Tym samym jest to najniższa dynamika wzrostu od IV kwartału 2002 roku.

Wszechobecny optymizm, jaki ogarnął amerykańskich graczy, sprawia, że nie pozostaje nic innego, jak tylko oczekiwać dalszego, przerywanego tylko niewielkimi korektami, wzrostu indeksów w USA. Jednocześnie należy pamiętać, że rynek jest zupełnie oderwany od fundamentalnej rzeczywistości i prędzej czy później przyjdzie otrzeźwienie. Z dużym prawdopodobieństwem można jednak przyjąć, że przyjdzie ono dość nieoczekiwanie i będzie bardzo silne.

Analiza techniczna, pomijając negatywne dywergencje i wykupienie, czyli czynniki, które są jedynie ostrzeżeniami przed możliwą zmianą tendencji na giełdach, nie wskazuje na możliwość szybkiego zakończenia wzrostów indeksów DJIA czy S&P500.