Jutro odbędzie się pierwsze czytanie projektu nowelizacji prawa energetycznego. Propozycjami zmian zajmuje się sejmowa komisja nazywana w skrócie "Solidarne Państwo". Dlaczego nie np. Komisja Gospodarki, która zazwyczaj prowadzi takie sprawy? Chodzi o to, że prawo energetyczne trzeba koniecznie znowelizować do pierwszego lipca. Tego dnia następuje wymuszona unijnymi przepisami liberalizacja rynku energii.

Co jest w nowej ustawie? Przepisy mające zagwarantować odbiorcom od połowy roku ciągłość obowiązujących obecnie umów z zakładami energetycznymi. Do 1 lipca spółki dystrybucyjne powinny rozdzielić działalność sieciową i obrót nią. Mają powstać przez to niezależni Operatorzy Systemów Dystrybucyjnych. Tyle że nie wszystkie z działających obecnie zakładów energetycznych wybrały taki sam model wydzielenia OSD. Te, które wydzielają dystrybucję przez podział na zasadach kodeksu spółek handlowych, mają zapewnione następstwo prawne umów. Ale w kilku spółkach wybrano inny model, czyli wydzielenie obrotu. I tutaj zaczynają się schody, bo w tym przypadku "dziedziczenie" umów nie obowiązuje. Co będzie, jeśli nowelizacja nie wejdzie w życie na czas? Nie uda się osiągnąć celu opisanego w uzasadnieniu do projektu, czyli "zagwarantowania niezakłóconego dostarczania energii do odbiorców końcowych". Wiceminister gospodarki Krzysztof Tchórzewski mówi jednak w rozmowie z "Parkietem", że do tego nie dojdzie. Można zatem przypuszczać, że projekt zostanie skierowany na tzw. szybką ścieżkę legislacyjną.

Drugi problem, który ma rozwiązać wprowadzana naprędce nowelizacja, polega na tym, że każda firma energetyczna powinna mieć przyznawaną przez Urząd Regulacji Energetyki koncesję. Dystrybutorzy potrzebują też zatwierdzanych przez URE taryf. Dlatego nowelizacja mówi, że przekształcające się firmy będą do końca roku korzystać z tych samych koncesji i taryf, które obowiązują obecnie. Zaproponowano też, aby OSD rozesłali do klientów informacje o efektach zmian na rynku.