Graczom na giełdach akcji nie przeszkadza wzrost ceny ropy, chociaż ciągle aktualne jest pytanie: jak długo jeszcze? Gospodarkom jednak droga ropa musi w końcu zaszkodzić, szczególnie że drożeją również towary rolne. W wielu komentarzach i analizach znaleźć można uzasadnienie dla olbrzymich wzrostów cen surowców i towarów rolnych. Są one oczywiście zgodne ze stanem faktycznym. Tak, to prawda, że świat konsumuje coraz więcej i coraz lepszej żywności. To prawda, że biopaliwa zmniejszają podaż części produktów rolnych. To prawda również, że szybki rozwój Chin i Indii zwiększa zapotrzebowanie na surowce. Takich powodów drożyzny można wyliczyć dużo więcej i w stosunku do większości z nich analitycy rynków mają rację.
Problemem jest jednak nie sam trend wzrostowy, bo jest on fundamentalnie uzasadniony, ale to, że skala wzrostu cen nie ma nic wspólnego z klasyczną ekonomią, gdzie o cenie decyduje relacja popyt - podaż. Teraz o szybkości wzrostu lub spadku ceny decyduje przede wszystkim "trzeci element", czyli fundusze inwestycyjne. Wiem, że ta teza jest gwałtownie zwalczana przez część społeczności analityczno-ekonomicznej, ale popatrzmy na przykład na ropę. Ceny baryłki od początku lat 80. XX wieku do 2002 r. oscylowały między 10 a 30 dolarami. Od 2002 do 2008 roku ropa zdrożała jednak aż o oszałamiające 500 procent (126 USD). Relacje między podażą a popytem były dokładnie takie same jak na przykład w latach 1986-1992, kiedy cena ropy trzymała się blisko poziomu 20 dolarów za baryłkę. Międzynarodowa Agencja Energii informuje, że w 2002 r. popyt na ropę wynosił około 78 mln baryłek dziennie, a w 2008 około 87 milionów. Popyt wzrósł (podaż też) o nieco ponad 10 procent, a ceny o 500 procent. Nic dziwnego, że rozsądne analizy mówią o usprawiedliwionej fundamentalnie cenie ropy w okolicach 60-70 USD za baryłkę. Przecież wzrost ceny o 200 procent przy wzroście popytu o 10 procent jest naprawdę wystarczający. Podobnie zachowają się rynki towarów rolnych. Jeśli spojrzy się na przykład na wykres kontraktów na ryż, to widać tam szaloną spekulację, która ostatnio jest gwałtownie korygowana. Spadek wartości kontraktów (klasyczny dla rynków finansowych ruch ABC) o 20 procent w czasie niecałego miesiąca jest bowiem niczym innym jak realizacją zysków po wzroście o 100 procent od listopada zeszłego roku.
Wróćmy jednak do ropy. Pretekstem do wzrostu ceny staje się oczekiwana poprawa sytuacji gospodarczej w USA. Nie pomogło nawet zapewnienie OPEC twierdzącego, że podaż ropy jest wystarczająca (OPEC mówi tak już od przynajmniej 2 lat i ma rację). Poza tym Arabia Saudyjska poinformowała, że planuje zwiększenie dostaw do USA. Każdy pretekst jest jednak dobry, żeby podnieść ceny tego surowca. Po publikacji raportów o stanie zapasów ropy w USA komentatorzy dokonują czasem cudów, żeby wytłumaczyć zmiany cen. Sytuacja jest trudna również dlatego, że ostatnio można dopatrzyć się zaniku dodatniej korelacji między kursem EUR/USD a cenami niektórych surowców (przede wszystkim ropy). Wiadomo, że od długiego czasu taka korelacja na rynku obowiązuje, co nawiasem mówiąc też sygnalizuje, że to nie fundamenty podpierały wzrosty cen surowców.
Wydaje się, że dostaliśmy poważny sygnał kupna dolara, który może znacznie amerykańską walutę w nadchodzących tygodniach umocnić. To nic nadzwyczajnego, bo zapowiedź zakończenia obniżek stóp i poprawa nastawienia do amerykańskich akcji muszą wzmacniać dolara. Odnotować też trzeba pojawiające się spekulacje o wpływie nacisków na banki z grupy G-7. Podobno, po ostatnim szczycie, kiedy wyrażono zaniepokojenie szybkim wzrostem kursu EUR/USD, dyskretnie zachęcono wiele banków centralnych do chwilowego wstrzymania dywersyfikacji rezerw. Problem jest więc w tym, że kurs dolara powinien w średnim okresie rosnąć (EUR/USD spadać), a rynek ropy się tym (na razie?) nie przejmuje. Przypomina mi to rok 2005, kiedy to historyczna korelacja dolar - surowce znikła. Dolar przez cały rok zyskiwał w stosunku do euro, a surowce drożały. Czytałem ostatnio, że na przykład dla złota jeszcze w grudniu korelacja jego ceny z kursem EUR/USD wynosiła 0,97, a ostatnio było to nieco więcej niż 0,5. Jeszcze mniejsza korelacja jest na rynku ropy. Coraz wyraźniej widać, że fundusze uważają ten surowiec za samograj i doprowadzają do euforii, która oczywiście zakończy się olbrzymią przeceną. Tyle tylko, że nikt nie wie, do jakiego poziomu wcześniej zdrożeje i jak mocno zaszkodzi gospodarce globalnej.
główny analityk, Xelion.Doradcy Finansowi