jednak je podejmuje. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby o stopach
decydował jedynie prezes NBP. Na szczęście ciało odpowiedzialne za jest
kolegialne, co nie zmienia faktu, że ma lekkie odchylenie gołębie. Drugą
kwestią jest samo wnioskowanie ministra. Oparte jest ono na zmianach miary
bazowej inflacji. S. Skrzypek w odpowiedzi na zarzut zbyt wysokiej
inflacji, jako skutek zaniechania RPP, przedstawił argument, że miara
bazowa nie jest najlepszą miarą wpływu decyzji władz monetarnych na
dynamikę wzrostu cen.
Pojawia się tu ciekawy wątek. Ostatnio głośno było o wprowadzeniu przez
NBP miary bazowej inflacji, która podaje zmianę cen dóbr konsumpcyjnych po
odliczeniu zmian cen żywności (nieprzetworzonej) oraz energii. Inflacja
bazowa miała być lepszym wskaźnikiem od inflacji szerokiej. Po części
jest, ale i tu, jak dowodzi prezes NBP, mówić o pełnym wpływie decyzji
władz monetarnych nie można. Okazuje się, że i na inflację bazową wpływać
mogą czynniki zewnętrzne, na które rada nie może oddziaływać. Poszukiwania
idealnej miary inflacji trwają nadal. Miary, która pokazywałaby wpływ
decyzji rady na zmiany cen. W Stanach nie jest to ani inflacja szeroka,
ani inflacja bazowa. Jest nią wskaźnik PCE, czyli wskaźnik wydatków
konsumpcyjnych, choć oczywiście i on nie jest idealny. Cała sytuacja
uzmysławia nam, jak trudno jest faktycznie badać realiz. (raport OECD). Czy można było wcześniej
podjąć kroki, by inflacja w tej chwili była niższa? Cóż, analiza ex post
zwykle nie jest przyjemna dla odpowiedzialnych za podejmowanie decyzji.
Zwykle bowiem wychodzi na to, że można było coś zrobić lepiej. Tym razem
sytuacja jest podobna, choć po części wina faktycznie może leżeć po
stronie rady. O zagrożeniu wzrostem inflacji mówiło się już pod koniec
2006 roku. Sugerowane były źródła jej pojawienia się. Wtedy pomysły
szybkiego zacieśniania polityki pieniężnej nie znajdowały uznania. Jakiś
czas temu z rozbrajającą szczerością prof. Pietrewicz stwierdził, że na
mocne zaostrzanie polityki pieniężnej jest już za późno. Innymi słowy, nie
mamy co już płakać nad rozlanym mlekiem. Mówiła to osoba, która
własnoręcznie szturchała naczynie tym mlekiem wypełnione. Kończąc wątek
miar inflacji warto pamiętać, że dla przeciętnego Polaka te wysublimowane
miary inflacji i tak w niczym nie pomogą. On narażony jest na wzrost cen
towarów i usług w strukturze tylko jemu charakterystycznej. Nawet szeroki
koszyk CPI nie jest to dobrą miarą, bo to tylko twór statystyczny, ale
każdy ma przecież swoje preferencje.
Sytuacja naszych władz monetarnych i tak jest bardziej komfortowa niż w
przypadku ich odpowiednika w USA. Tu już na poziomie prawa zapisana jest
nie tylko walka z inflacją, ale także dbałość o inne czynniki, jak choćby
zatrudnienie, czy wzrost gospodarczy. Jednym słowem, FOMC ma za zadanie
tak kształtować politykę pieniężną, by z jednej strony zapewnić stabilność
cen, a z drugiej umożliwić maksymalny z danym momencie wzrost gospodarczy.
To stawia władze monetarne na pozycji narażonej właściwie na permanentną
krytykę. Jedni będą się oburzać na zbyt ekspansywną politykę pieniężną i
narażanie gospodarki na wzrost inflacji, a drudzy będą oskarżać komitet o
narażanie wzrostu gospodarczego i narażania obywateli na ryzyko wzrostu
bezrobocia w imię walki z inflacją, która przecież czasem może być nieco
większa. Pogodzić wodę z ogniem, lub może bardziej trafnie - jechać
szybko, ale bezpiecznie. Nie jest to przyjemna robota, ale przecież ludzie
widzą, w co się pakują. Zatem krytyka nie powinna być dla nich niczym
zaskakującym. Podejmując się rządzić pieniądzem na pochwały raczej nie ma
co liczyć. Może po wielu latach. Bieżące decyzje zawsze będą dla kogoś złe.
Ostatnie mocne poluzowanie polityki pieniężnej w Stanach miało za zadanie
zmniejszyć negatywny wpływ kryzysu na rynku kredytowym. Rynku
specyficznym, bo w dużej mierze opartym na zaufaniu. Gdy poziom zaufania
między uczestnikami tego rynku drastycznie spadł (wysoka cena pożyczek
pieniądza), musiał pojawić się ktoś, kto ma możliwości, i któremu się ufa.
To zadanie wziął na siebie Fed. Wstrzykując gotówkę w system bankowy dał
możliwość jego dalszego funkcjonowania. Postępująca normalizacja powoli
będzie skłaniała Fed do redukowania swojej roli. Ostatnio zaobserwowane
tendencje sugerują, że powoli będzie do tego dochodzić. Podaż pieniądza
rośnie wolniej, a coraz częściej słyszy z ust członków FOMC o zagrożeniu
wzrostu inflacji niż załamania rynku finansowego. Rynki na takie czynniki
zareagowały modelowo zwiększając oczekiwania do co możliwych ruchów FOMC.
Obecnie już nikt nie mówi o dalszym ratowaniu gospodarki, czy rynku długu,
ale o ryzyku pojawienia się inflacji. Spadają ceny obligacji. Rynek
spodziewa się podwyżek stóp procentowych. Niektórzy są zdania, że już w
sierpniu dojdzie do pierwszej podwyżki w ramach nowego cyklu. Większość
sądzi, że pierwszy raz stopy wzrosną jesienią. Mówimy nadal o zmianie
nastawienia rynków. W oficjalnycwięcać problemowi większego tempa wzrostu cen.
Zmiany stóp za to oczekuje się ze strony Rady Polityki Pieniężnej. Rynek
liczy na kolejną podwyżkę stóp procentowych o 25 pkt. bazowych. Niektórzy
są zdania, że będzie to ostatnia podwyżka, ale nie jest to opinia
powszechna. Głównie ze strony instytucji zachodnich pojawiają się głosy o
potrzebie dalszego zacieśniania polityki pieniężnej. Rada będzie się w
dużej mierze kierowała tym, co przygotuje jej zespół z NBP, czyli
projekcją inflacji. To ona będzie dla obu obozów źródłem argumentów, choć
jak wiemy, nie jest to dokument nieomylny. Prognozy inflacji resortu
finansów są dość optymistyczne. Tu nadal oczekuje się górki inflacji w
sierpniu na poziomie 4,5 proc. Jeszcze bardziej widoczny optymizm
dotyczący inflacji mamy w założeniach do przyszłorocznego budżetu.
Przypomnę, że oczekuje się, że w 2009 roku średnioroczna inflacja będzie
niższa od 3 proc. Trzeba to uznać za zakładkę, jaką szykuje sobie rząd.
Taka wartość inflacji będzie hamować zapędy wydatkowe ministrów.
Podwyżka stóp procentowych wydaje się pewna nawet mimo nieco słabszych
danych publikowanych w ostatnim czasie. Pisałem o tym w tygodniu, a więc
nie będę się tu na ten temat rozwodził. Przypomnę tylko, że niższa
dynamika produkcji przemysłowej to raczej powtórzenie sytuacji z marca niż
faktyczne pogorszenie sytuacji makro. Tym samym ta publikacja nie może być
argumentem dla gołębi. Dynamika płac pozostaje dwucyfrowa. Można
podejrzewać, że tempo zatrudnienia będzie powoli maleć, ale tempo płac
niekoniecznie. Na rynku pracy już teraz warunki stawia pracownik, a
chętnych do podjęcia pracy nadal nie jest wielu w relacji co całości
bezrobotnych (pomijam tu problem szarej strefy). Wysiłki mające na celu
aktywizację biernych w tej chwili osób w wieku produkcyjnym nie wychodzą
na razie z etapu werbalnych deklaracji. To sprawia, że temat podwyżki na
najbliższym posiedzeniu rady nie jest raczej dyskusyjny, ale za to
dyskutowane mogą być podwyżki na kolejnych posiedzeniach RPP, bo jak
wiemy, zatrzymanie wzrostu stóp na poziomie 6 proc. jest problematyczne.
Kamil Jaros