Tematem numer jeden na światowych giełdach było wczoraj posiedzenie Fedu i oczekiwania dotyczące polityki monetarnej w USA w nadchodzących miesiącach. Chociaż mało kto spodziewał się, że Fed już teraz zdecyduje się podnieść stopy procentowe (w momencie pisania tego komentarza decyzja była jeszcze nieznana), to coraz więcej analityków obstawia podwyżkę w najbliższych miesiącach z powodu presji inflacyjnej.
Pozostawiając na boku rozważania na temat czynników, jakie mogą skłonić Fed to zaostrzenia polityki pieniężnej, warto zastanowić się, co takie posunięcie mogłoby oznaczać dla rynku akcji. Przecież według obiegowej opinii wzrost stóp to zły sygnał dla inwestorów, zapowiadający bessę. Analiza wzajemnych zależności między polityką monetarną w USA a zmianami S&P 500 w ostatnich 20 latach zaprzecza jednak takiemu prostemu modelowi.
Doskonałym przykładem była poprzednia bessa (w latach 2000-2002) i narodziny późniejszej hossy. Korelacja między S&P 500 i stopami procentowymi od tego czasu jest, wbrew obiegowym poglądom, mocno dodatnia, a nie ujemna. Przez większość poprzedniej bessy stopy malały, tuż po rozpoczęciu hossy zaczęły rosnąć, podwyżki skończyły się, gdy ostatnia hossa sięgnęła apogeum, a niedawne cięcia kosztów pieniądza przypadły na okres najbardziej dramatycznych etapów bessy. Idąc tym tropem, należałoby oczekiwać, że spodziewane zaostrzenie polityki pieniężnej na jesieni nie będzie żadną przeszkodą w zakończeniu bessy na giełdzie.
Paradoksalnie, negatywną wiadomością mógłby się za to okazać brak podwyżki. Dlaczego? Fed zrezygnowałby z zaostrzenia polityki pieniężnej tylko w sytuacji, gdyby ewentualne dalsze pogorszenie koniunktury gospodarczej wywarło presję na spadek inflacji (widoczny już spadek cen surowców zwiększyłby prawdopodobieństwo takiego scenariusza). Pogorszenie koniunktury to nie byłaby sytuacja, która mogłaby cieszyć inwestorów giełdowych.
Parkiet