Minionego tygodnia inwestorzy aktywni na rynkach wschodzących nie zapamiętają dobrze. Seria danych, dotyczących przede wszystkim cen surowców sprawiła, że migracja międzynarodowego kapitału do USA i Europy nasiliła się. Wczoraj nastąpiło lekkie odbicie, ale niechęć do bardziej ryzykownych aktywów w krótkim okresie będzie się utrzymywać.
Najpopularniejszy wskaźnik mierzący koniunkturę na rynkach wschodzących, MSCI Emerging Markets, wszystkie tąpnięcia, jakie zdarzyły się w pierwszej połowie roku, spokojnie przetrwał powyżej dołka ustanowionego w sierpniu 2007 roku. W ubiegłym tygodniu jednak go przebił i znalazł się najniżej od kwietnia 2007 roku.
Ruch w przeciwnym kierunku
Drogi rynków dojrzałych i wschodzących w dużym stopniu rozeszły się w połowie lipca. Od tego momentu indeks MSCI World, grupujący najbardziej reprezentatywne spółki z całego świata, zyskał 1 proc. Jednak amerykański S&P 500 czy europejski DJ Stoxx 600 podskoczyły w tym czasie o ponad 6 proc. Tymczasem MSCI Emerging Markets spadł o ponad 5 proc.
I tak jak w Nowym Jorku, Londynie czy Paryżu zazieleniło się po spadkach cen ropy, tak w Sao Paulo czy Moskwie z tego samego powodu notowania poszły w dół. To wieści z rynku surowców były podstawowym czynnikiem słabych nastrojów na rynkach wschodzących. Taniejąca ropa ciągnęła za sobą rosyjski RTS, a metale i węgiel brazylijską Bovespę. Ten pierwszy indeks znajduje się najniżej od października 2006 r., a drugi - od września 2007 r.