Czy potencjalne zwycięstwo wyborcze Baracka Obamy przyczyni się do osłabienia atrakcyjności Ameryki dla zagranicznych inwestorów? To całkiem prawdopodobne, bo demokratyczny senator nie kryje nieufności wobec niekontrolowanego przepływu kapitału. A przecież w ostatnich latach USA i tak straciły już część atutów, którymi przez dekady przyciągały europejskie czy japońskie firmy.
Wprawdzie wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych wyrażona w dolarach wciąż prezentuje się bardzo korzystnie, ale może to być zasługa li tylko słabości amerykańskiej waluty. Okazuje się, że zewnętrzni inwestorzy unikają przejmowania pakietów kontrolnych w tutejszych przedsiębiorstwach, zadowalając się mniejszymi udziałami.
Powód? Wzmagająca się kontrola ze strony rządu, który coraz bardziej nieufnie spogląda na zagraniczne wpływy w instytucjach będących symbolami amerykańskiej gospodarki oraz fakt, że na coraz więcej pozwalają sobie także urzędy antymonopolowe. Procesy fuzji i przejęć z udziałem podmiotu z innego państwa trwają dłużej niż te ściśle krajowe. Ale najbardziej zniechęcający dla inwestorów może być zmieniający się klimat polityczny
w Stanach Zjednoczonych. Obama jest tej zmiany dobrym przykładem. Murzyn wyraźnie nie lubi sformułowania "free trade" ("wolny handel"). Preferuje inne: "fair trade" ("handel fair"). Ono zaś oznacza zazwyczaj jeszcze więcej rządowej interwencji w swobodne kontakty gospodarcze.