Deflacyjny trend - spadające ceny surowców i akcji, rosnące ceny obligacji i kurs dolara - utrzymuje się nadal. Równocześnie obecna sytuacja na rynkach jest bardzo podobna do tej z połowy marca. Jeszcze kilka dni temu mogło się wydawać, że rynki czekają na nacjonalizację Fannie Mae i Freddie Maca.
Tymczasem dziś CDS-owe spready (koszt ubezpieczenia przed ryzykiem bankructwa) dla banku Lehman Brothers osiągnęły poziom obserwowany w połowie marca w przypadku Bear Stearns. Jak się wydaje, zanim rynki będą mogły się odbić, uprzątnięty musi zostać jeszcze jeden "żywy trup".
Zapewne władze federalne USA i Fed będą miały kolejny zepsuty weekend (według krążących plotek, tym razem zadaniem przejęcia upadłej instytucji finansowej zostanie obarczony Goldman Sachs).
Lipcowy dołek cen akcji miał wiele cech zbliżonych do minimum ze stycznia. Marcowy dołek, kulminujący przejęciem Bear Stearns, wypadł 55 dni po dołku styczniowym. Od minimum z 15 lipca upłynęło już 57 dni, więc - jeśli ta analogia jest poprawna - najwyższy już czas na finał agonii Lehman Brothers i odbicie cen akcji w górę zbliżone charakterem do tego, które nastąpiło między marcem a majem. Oczywiście taki scenariusz wiąże się z ryzykiem, bo zawsze może się zdarzyć, że z szafy wypadnie jakiś kolejny Washington Mutual.
Jeszcze na początku lipca tego roku formuła "surowce 2008 = akcje 2007" wydawała się skrajnie pesymistyczna. Pierwsza dekada września przyniosła jednak dalsze osłabienie na rynku surowców, które wykracza nawet poza ten pesymistyczny scenariusz, zgodnie z którym teraz jednak czas na wzrostową korektę trwającą do października.