Amerykańska giełda stanęła wczoraj przed szansą odrobienia przynajmniej części strat. Inwestorzy pozytywnie zareagowali na zapowiedź utworzenia nowej insty- tucji "ratunkowej", która będzie pompować pieniądze do zagrożonych instytucji. Główne indeksy w USA bardzo silnie zwyżkowały.
Trend spadkowy i ostatnie sygnały sprzedaży są jednak nadal na tyle silne, że trudno z rynkiem dyskutować. Ci, którzy próbowali to robić przez ostatnie tygodnie i miesiące, nie wyszli na tym dobrze. Również gra w nadziei na obronę któregoś z istotnych wsparć nie przynosiła dobrych efektów. Przypomina się stara zasada, że im trend trwa dłużej, tym trudniej jest go zakończyć. Ta zasada znakomicie funkcjonowała w minionym roku w trakcie końcowej fazy hossy, sprawdza się również i obecnie.
W obecnej sytuacji trudno skupiać się na czymś innym, jak poszukiwaniu sygnałów odwrócenia niekorzystnej tendencji. Tych, niestety, wciąż brakuje. Co więcej, można odnieść wrażenie, że wcale ich nie ubywa, a pesymiści mają nowe argumenty na potwierdzenie swojego nastawienia. Wczoraj mogli w tych kategoriach traktować odczyt wskaźników wyprzedzających koniunktury. Mocno rozczarowały. Choć w skali roku ich spadek był nieco mniejszy niż rok wcześniej, to nie zmienia to faktu, że sytuacja pod tym względem jest najgorsza od 2000 r. Wskaźniki są prognostykiem koniunktury w perspektywie kolejnych 6 miesięcy. To może oznaczać, że spodziewana w 2007 r., a ostatnio trochę zapomniana, recesja jest w Ameryce całkiem realna. Tym bardziej że z rynku pracy wciąż nadchodzą złe sygnały - liczba nowych bezrobotnych wciąż niemile zaskakuje.
Z rynkowych sygnałów niepokojące jest ostateczne przełamanie przez Nasdaq 30-letniej linii trendu rosnącego. Po tym, jak notowania banków trafnie przewidziały ich bankructwa, nie można ignorować tego pesymistycznego wskazania, zapowiadającego dopełnienie internetowej bessy i dalsze kłopoty gospodarki USA.