Pycha związana była z obietnicą nieustannego trwania dobrej koniunktury. Nieumiarkowanie było pochodną przewartościowania akcji. Rozgrywających się obecnie wydarzeń na rynkach finansowych nie sposób zrozumieć w oderwaniu od tych grzechów. Od jesieni 2001 r., kiedy WIG ustanowił dołek trendu spadkowego, będącego następstwem pęknięcia internetowej bańki, do dołka z czerwca 2006 r. zyskał przeszło 200 proc. To dawało nieco ponad jedną dziesiątą na kwartał. Natomiast licząc od minimum z połowy 2006 r. do szczytu z lipca 2007 r. kwartalna dynamika zwyżki przyspieszyła dwukrotnie.
Jeszcze w połowie czerwca 2006 r. wskaźnik cena/zysk dla indeksu WIG wynosił 11, by blisko rok później, w szczycie koniunktury osiągnąć prawie 26. To dobitny przykład na to, jak w ostatnim roku hossy zmienił się jej charakter. Stała się dużo mniej fundamentalna, a znacznie bardziej rynkowa. Dziś, po ponad roku bessy, współczynnik cena/zysk dla WIG to mniej niż 9.
Można więc powiedzieć, że wróciliśmy do punktu wyjścia sprzed ponad dwóch lat. Występuje nawet pewne dyskonto wobec tamtych warunków. To skłaniałoby do przypuszczeń, że mamy dogodne warunki do tego, żeby hossa wróciła. Jednocześnie trzeba wziąć jednak pod uwagę, że przez te dwa lata znacząco zmieniło się otoczenie makroekonomiczne. Dlatego obecny problem sprowadza się raczej do tego, czy występujące dyskonto w wycenie naszych akcji uwzględnia wciąż aktualne zagrożenia.
Wiążą się przede wszystkim z kondycją światowych parkietów, znajdujących się pod ciężarem kłopotów branży finansowej, oraz słabnięcia światowej gospodarki. Wpływ mają pogarszające się warunki w naszej gospodarce, która odczuwa skutki spowolnienia na Starym Kontynencie. Liczy się odwrót od rynków wschodzących, będący następstwem załamania na rynku surowców oraz awersji do ryzyka. Istotny jest niekorzystny bilans popytu i podaży na naszej giełdzie, łączący się z brakiem nadziei na dopływ środków do funduszy inwestycyjnych, pojawienie się zagranicznego kapitału w większej ilości oraz rysująca się na horyzoncie duża oferta publiczna Enei. Jedynie OFE mogą stanowić źródło większego popytu na polskie akcje.
Nie finanse traciły najbardziej