Dni takie jak ten piątek zdarzają się rzadko. Niespotykane wzrosty notowały prawie wszystkie giełdy świata. Kierunek, jak zwykle ostatnio, dyktowała Ameryka.

Decydenci w Waszyngtonie kontynuowali w czwartek i piątek ofensywę mającą przywrócić zaufanie do sektora finansowego i poprawić nastroje na rynkach. Najważniejsza była zapewne inicjatywa sekretarza skarbu Henry?ego Paulsona i szefa Fedu Bena Bernanke, których zapewne błogosławią dziś szefowie największych banków. Przynajmniej na krótką metę stworzenie specjalnego wehikułu, do którego trafią zagrożone niewypłacalnością papiery wartościowe, może zdecydowanie zwiększyć swobodę działania banków. Zapewne w innych czasach podniosłyby się głosy, że taka ingerencja rządu w sektor finansowy (być może największa od czasu interwencjonizmu Roosevelta) zaburza funkcjonowanie mechanizmów rynkowych. Dziś jednak to giełdy w gabinetach polityków szukają pomocy.

Pozytywny efekt miały też decyzje nadzorów amerykańskiego i brytyjskiego o wstrzymaniu krótkiej sprzedaży akcji banków. W rezultacie Goldman Sachs (jeden z trzech spośród "wielkiej szóstki" amerykańskich banków inwestycyjnych, które jak dotąd przetrwały zawieruchę kredytową) zyskał po otwarciu 25 proc. Morgan Stanley, który podobno rozmawia o sprzedaży z Chińczykami, zwyżkował o 19 proc. O kilkanaście procent zdrożały JPMorgan Chase, Citigroup i Bank of America. Nie gorzej wiodło się bankom europejskim. Bardzo dobry dzień miały spółki technologiczne, po tym jak dobre wyniki pokazało Oracle, a zwyżka cen ropy pomogła akcjom spółek z sektora naftowego.

Z tych wszystkich względów indeksy w USA wzrosły na początku sesji o 3-4 proc. To jednak nic z szaleństwem, jakie ogarnęło Europę, która odrabiała potężne straty z ostatnich dni. Francuski CAC 40 zyskał prawie... 10 proc. Wzrosty największe od kiedy zbierane są dane zanotowały brytyjski FTSE 100, chiński CSI 300 i rosyjski Micex.