Czy ktoś jeszcze pamięta "szaleństwa analityczne" związane z bańką internetową na przełomie tysiącleci? Kursy dotkomów na globalnych giełdach pędziły do góry z oszałamiającą prędkością. Kto tylko mógł i chciał, zakładał firmy internetowe albo przekształcał np. fabrykę butów w takie właśnie przedsiębiorstwo. Analitycy próbowali znaleźć w tym wszystkim jakieś racjonalne uzasadnienie. I było trudno! Ukuto więc pojęcie "nowa ekonomia", które miało ułatwić znalezienie sensownego wytłumaczenia dla astronomicznych wycen spółek. Problem polegał na tym, że niemal jedynym aktywem większej wartości w tych spółkach była nadzieja na zrealizowanie w perspektywie kilku lat planów biznesowych i osiągnięcie po tym okresie pierwszych zysków. Jak się potem okazało, ten sposób rozumowania był błędny, a cenę tego błędu ponieśli łowcy łatwych giełdowych zysków. Nie ma podstaw do przyjmowania innych zasad ekonomicznych dla jednej branży, kraju czy regionu, a innych dla pozostałych. Jest jedna ekonomia, można by dodać - stara, dobra i logiczna.

Ostatnio jednak zaczynam odnosić wrażenie, że tylnymi drzwiami próbuje się znów wprowadzić do analiz coś na kształt "nowej ekonomii". Oczywiście, nie nazywając rzeczy po imieniu, ponieważ termin sam w sobie już jest spalony. Jak bowiem inaczej odebrać niektóre prognozy makroekonomiczne na nadchodzące kwartały? Szczególnie ostro to zjawisko występuje w odniesieniu do oczekiwań dotyczących USA. Prognozuje się bowiem recesję bądź spadek aktywności gospodarczej bliski recesji, a jednocześnie utrzymanie wysokiej inflacji. Na poparcie takiego podejścia używa się straszaka z latach 70. ubiegłego wieku, czyli stagflacji. Bez dłuższej refleksji przechodzi się przy tym nad kilkoma czynnikami makroekonomicznymi, które, zgodnie z klasyczną ekonomią, powinny bardzo skutecznie ową inflację zbijać. Do tych parametrów, żeby opisać tylko najważniejsze, należą: spadek cen surowców, wyhamowanie cen żywności, stopniowe umacnianie dolara, wysokie bezrobocie i wyraźny wzrost wydajności pracy. Tak nawiasem mówiąc, o takim zestawieniu pozytywnych dla walki z inflacją zjawisk - my, w Polsce - możemy na razie tylko pomarzyć. A jakoś nikt specjalnie nie kwestionuje prognoz mówiących o odwróceniu w naszym kraju trendów inflacyjnych już w najbliższych miesiącach?

USA przechodzą w ostatnich czterech kwartałach zdecydowany proces dostosowawczy do globalnie zmieniających się warunków gospodarczych. Objawy tego procesu można nazwać klasycznymi i logicznymi. Gwałtowne osłabienie dolara w końcu 2007 roku i pierwszym półroczu bieżącego roku urealniło wartość amerykańskich aktywów - oczywiście w odniesieniu do aktywów w innych częściach globu. (Zawsze wartość majątku jest wartością względną, choćby wobec stopy zwrotu z aktywów wolnych od ryzyka). Słabszy dolar z kolei podwyższył inflację w wyniku wyższych cen surowców, szczególnie energetycznych. Gorsze perspektywy amerykańskiej gospodarki, przy elastycznym rynku pracy spowodowały szybki wzrost bezrobocia. I to były najbardziej bolesne dla USA zdarzenia. Dosyć pechowo niemal zbiegły się w czasie.

Ale z drugiej strony, istnieje duża szansa, aby również pozytywne zjawiska zaczęły oddziaływać na największą gospodarkę prawie równocześnie. Wysokie bezrobocie zdecydowanie zmniejszyło presję płacową, a zwiększyło efektywność pracy. Słabszy dolar pobudził sektory gospodarki mocno uzależnione od eksportu. Również słaby dolar, a także spadek cen aktywów liczony w amerykańskiej walucie (akcje, nieruchomości) przyciąga światowych posiadaczy rezerw kapitałowych. Okazuje się, że USA stają się jednym z najciekawszych obecnie regionów inwestycyjnych. Ustępuje bowiem powoli wyjątkowo niekorzystne zestawienie niskiego wzrostu i wysokiej inflacji. Zapewne najpierw wyraźnie spadnie inflacja, a dopiero później gospodarka ruszy. Ale taka perspektywa już wystarcza długoterminowym inwestorom do podjęcia ryzyka.Oczywiście, nadal widać wiele ciemnych chmur nad Ameryką. Kryzys kredytowy nie ustępuje, chociaż już chyba mamy obecnie fazę przesilenia. Deficyt budżetowy błyskawicznie rośnie i zapewne będzie rósł również pod rządami nowej administracji, niezależnie od tego, kto zostanie prezydentem. Ale prawdopodobnie to właśnie USA będą pierwszym wielkim regionem gospodarczym dźwigającym się z kłopotów. Dzięki mechanizmom dostosowawczym, wynikającym z reguł ekonomii. Starej, dobrej ekonomii.