Aukcja miała być testem nastrojów inwestycyjnych – była to bowiem pierwsza emisja na dużą skalę po podwyżce stóp procentowych w styczniu. Ministerstwo Finansów zapowiedziało, że chce sprzedać papiery warte 3–5 mld zł. Cel został osiągnięty m.in. dzięki sporemu popytowi inwestorów. Oferty opiewały na niemal 8,8 mld zł – więcej niż na przetargu „dwulatek” w styczniu.
Zgodnie z oczekiwaniami analityków, resort uzyskał jednak gorsze ceny. Sprzedawane były papiery zerokuponowe, co oznacza, że cały zarobek inwestora w ciągu dwóch lat wynika z różnicy ceny nabycia a wartości nominalnej papieru (1000 zł) wypłacanej w momencie wykupu. Tym razem MF uplasował dwulatki po średniej cenie 908,44 zł, co odpowiada rocznej rentowności na poziomie 5,031 proc. To więcej niż jeszcze na początku stycznia (wówczas rentowność sięgała 4,984 proc.). Ceny „dwulatek” są najniższe od stycznia 2010 r.
Wycena oferowanych obligacji odzwierciedla sytuację na rynku wtórnym – na którym obawa przed dalszymi podwyżkami stóp i rosnącą inflacją podbiła rentowność papierów do 5,09 proc. We wczorajszym artykule w „Rzeczpospolitej” Jerzy Hausner, członek Rady Polityki Pieniężnej, i Mirosław Gronicki, były minister finansów, stwierdzili, że zacieśnienie polityki monetarnej jest potrzebne m.in. z uwagi na wzrost cen surowców i żywności.
Wyższe stopy procentowe powodują, że zarobek ze stałokuponowych obligacji jest mniejszy. Skąd więc tak duże zainteresowanie na wczorajszej aukcji? – Popyt na papiery dwuletnie pojawia się zawsze, nawet jeżeli presja inflacyjna rośnie. Banki muszą bowiem lokować gdzieś nadwyżki finansowe – ocenił Arkadiusz Urbański, analityk Pekao.
– Papiery o krótszych terminach zapadalności po ostatniej przecenie są już atrakcyjne dla inwestorów. Postrzegane są także jako instrumenty, których notowania w mniejszym stopniu reagują na podwyżki stóp – powiedział agencji Bloomberg Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.