Były premier wyjaśnił w rozmowie z Moniką Olejnik, że wszystko zaczęło się od raportu amerykańskich służb geologicznych, które obwieściły światu, że w Polsce może być prawie sześć bln m
3
gazu łupkowego. Dane były następnie korygowane przez polskie służby, ale nadal operowano wielkimi liczbami.
Tymczasem przyjaciel Cimoszewicza, profesor nauk geologicznych z Uniwersytetu Warszawskiego, Krzysztof Szamałek, pokazał mu niedawno artykuł, który opublikował w międzynarodowym czasopiśmie geologicznym, w którym dowodzi, że amerykańskie szacunki były oparte na danych z polskich publikacji, opartych na odwiertach sprzed 20, 30 lat, jakie były dokonywane w Polsce, gdzie został popełniony błąd maszynowy - w niewłaściwym miejscu postawiono przecinek przy relacjonowaniu wyników tych odwiertów.
- W związku z tym podstawą dla tych wszystkich szacunków była wielkość dziesięciokrotnie większa od rzeczywistej. Geolodzy znają pewne wskaźniki substancji organicznych zawartych w skałach, na podstawie których mogą oceniać prawdopodobieństwo, czy na przykład taki gaz lub ropa, tam się będzie znajdowała, czy się nie będzie znajdowała. Więc jeżeli to by się okazało prawdą i by się okazałoby się, że tego gazu łupkowego prawie nie ma, bo to, że gdzieś, czasami troszeczkę się go pojawi nie oznacza, że są duże zasoby, no to mielibyśmy do czynienia z wielką porażką. I wtedy oczywiście nadal bylibyśmy uzależnieni od dostaw zagranicznych – powiedział Cimoszewicz.