Dzieje się tak dlatego, że obligacjami korporacyjnym w Polsce praktycznie się nie handluje. Papiery wyemitowane przez przedsiębiorstwa trzyma się do wykupu lub – co się już kilkakrotnie zdarzyło w tym roku – do „defaultu", czyli upadłości emitenta.
Na obligacjach skarbowych można zarabiać, aktywnie zarządzając portfelem, kupując i sprzedając papiery. W przypadku obligacji korporacyjnych jest to bardzo utrudnione.
O ile w ubiegłym roku przewaga funduszy skarbowych nad korporacyjnymi nie była jeszcze widoczna – najlepsze strategie jednych i drugich aktywów zarobiły podobnie, czyli ok. 10 proc. w skali roku, o tyle od początku tego roku fundusze inwestujące przede wszystkim w dług skarbowy wyraźnie zdystansowały swoje korporacyjne odpowiedniki. Podczas gdy fundusze obligacji skarbowych od początku tego roku są już kilkanaście procent na plusie, żaden fundusz papierów korporacyjnych nie wypracował porównywalnych zysków.
W efekcie dwuletnie stopy zwrotu (hossa zaczęła się na początku ubiegłego roku) z funduszy obligacji skarbowych to duże kilkanaście, a nawet ponad 20 procent. – W warunkach spowolnienia gospodarczego sytuacja przedsiębiorstw pogarsza się, premia za ryzyko powinna zatem rosnąć. Standardowe oprocentowanie na poziomie 150 czy 200 pb ponad WIBOR to nie jest nic wielkiego. Jeżeli do tego dodamy ryzyko deflacyjne i to, że stopy procentowe idą w dół, to odpowiednio zarządzając zapadalnością, na obligacjach rządowych można zarobić znacznie więcej, niż inwestując w niepłynny dług przedsiębiorstw, przy którym nie ma możliwości wyjścia z inwestycji. Na polskim rynku długu – będącym jeszcze w powijakach – dominującą strategią w przypadku obligacji firm jest HTM – hold to maturity, czyli trzymaj do wykupu. My czasem złośliwie mówimy o tej strategii HTD – hold to default, czyli trzymaj do bankructwa – mówi Tomasz Stadnik, wiceprezes TFI PZU.