Podczas gdy WIG od stycznia zyskał ok. 9 proc., japoński Nikkei jest 36,5 proc. na plusie, amerykański S&P500 prawie 18 proc., a niemiecki DAX 14 proc.
Nic dziwnego, że w ostatnich miesiącach firmy zarządzające zagranicznymi funduszami inwestycyjnymi sprzedawanymi w Polsce nabrały wiatru w żagle. Wartość pozyskiwanego przez nie kapitału od początku roku przewyższa oczekiwania samych firm – Franklina Templetona, Schrodersa czy BlackRock – i jest zdecydowanie wyższa niż rok temu.
Te instytucje mają większe doświadczenie w zarządzaniu aktywami na zagranicznych rynkach niż rodzime TFI, nic więc dziwnego, że w czasie relatywnej słabości polskiego rynku przyciągają kapitał.
Inwestycja w zagraniczny fundusz wiąże się jednak z dość poważnym ryzykiem, którego nie ma w polskich funduszach – wahaniami kursu walutowego.
Ryzyko walutowe dobrze obrazują stopy zwrotu polskich funduszy inwestujących na zagranicznym rynku np. w dolarach lub lirach tureckich, ale przyjmujące wpłaty w złotych. Przykładowo w 2011 r. zawirowaniom na Wall Street towarzyszyło znaczne osłabienie złotego do dolara. Dzięki temu fundusze akcji amerykańskich zyskały nawet po 10 proc., choć S&P500 w ciągu roku praktycznie wyszedł na zero.