Reklama

Wspaniała Siódemka może nadal przyciągać inwestorów

Łukasz Kałwak i Łukasz Łabędzki, eksperci Franklina Templetona mówią „Parkietowi” o okazjach na rynkach akcji oraz obligacji na 2026 rok, o przyszłości hossy i o mechanizmach rządzących rynkami.

Publikacja: 30.12.2025 06:00

Eksperci Franklin Templeton Institute: Łukasz Kałwak (z lewej), strateg rynkowy, i Łukasz Łabędzki,

Eksperci Franklin Templeton Institute: Łukasz Kałwak (z lewej), strateg rynkowy, i Łukasz Łabędzki, starszy analityk.

Foto: materiały prasowe

W październiku S&P 500 przekroczył 6900 pkt, a najbardziej optymistyczne prognozy analityków z Wall Street mówiły o 7100 pkt. na koniec 2025 r. Na jakim poziomie może ten indeks zakończyć przyszły rok?

Łukasz Kałwak (ŁK):

Jeśli chodzi o przyszły rok, prognozujemy wzrost rzędu około 5 proc. względem obecnych poziomów. S&P 500 widzimy w przedziale 7000–7400 pkt., co oznacza, że nie spodziewamy się już tak dynamicznej hossy jak w latach poprzednich. W 2023 r. rynek urósł o około 25 proc., w 2024 r. również o blisko 25 proc., a obecnie szacujemy, że tegoroczny wynik zamknie się w przedziale 15–20 proc.

A zatem za nami trzy lata solidnych wzrostów i ponad 90-procentowa zwyżka od rynkowego dołka. W czwartym roku hossy prawdopodobieństwo silnych stóp zwrotu po prostu maleje. Prawo grawitacji działa wszędzie, również na giełdzie.

Dobra wiadomość dla byków jest taka, że mamy cały czas wspierającą politykę fiskalną oraz monetarną, które wspierają nasze modele wyceny. Ewentualna korekta w 2026 r. może być okazją do kupna, gdyż niższe stopy procentowe i spore wydatki rządowe będą wywierać pozytywny efekt na gospodarkę w kolejnych 12–18 miesiącach.

Ścieżka dla stóp procentowych Fedu na 2026 r. wydaje się jednak obecnie dosyć niepewna…

Łukasz Łabędzki (ŁŁ):

Reklama
Reklama

Rzeczywiście jest duża niepewność wokół tego, jak ta ścieżka będzie przebiegać do końca 2026 r. Rynek aktualnie wycenia cztery obniżki stóp procentowych. Naszym zdaniem jest to dość ambitne. My bardziej skłaniamy się ku trzem obniżkom. Natomiast to, co wydaje mi się istotne, to fakt, że my jednak oczekujemy, iż 2026 r. to będzie rok kontynuacji cięć stóp procentowych. Nie tylko w Stanach Zjednoczonych – jeśli rozszerzymy nasze spojrzenie również na rynki wschodzące, to „gołębie skrzywienie” będzie wciąż obowiązywać w skali globalnej, choć zaczną się pojawiać pewne wyjątki…

Ważny jest również kontekst, czyli to, że Fed będzie ciął stopy procentowe, chociaż wcale nie musiałby tego robić. Jeśli bowiem spojrzymy teraz na otoczenie makroekonomiczne, z którym mamy do czynienia – pomocne są tu modele szacujące wzrost gospodarczy w czasie rzeczywistym – to one wskazują, że wzrost gospodarczy w Stanach Zjednoczonych był w trzecim kwartale bliski 4 proc. Był on więc cały czas silny. Dodatkowo, gdy patrzymy na modele szacujące inflację w czasie rzeczywistym, wynika z nich, że inflacja bazowa wydatków konsumpcyjnych (core PCE), czyli ulubiony wskaźnik Fedu, jest na poziomie 2,9 proc. Czyli też jest wciąż podwyższona i nadal daleka od celu wynoszącego 2 proc.

Można zatem znaleźć argumenty wskazujące na brak potrzeby dalszych cięć, a jednak widzimy dość klarowny impuls wskazujący na dalsze łagodzenie polityki monetarnej. I uważamy, że to łagodzenie będzie miało charakter stymulujący. Jak obserwujemy empirycznie, stopy procentowe na aktualnym poziomie specjalnie nie doskwierają ani gospodarce, ani rynkom. A one jeszcze prawdopodobnie pójdą w dół, więc to powinno mieć charakter stymulujący. I tak jak Łukasz powiedział, nie tylko Fed dolewa „oliwy do ognia”, bo mamy jeszcze politykę fiskalną, która również jest ekspansywna.

Pojawiły się w administracji Trumpa pomysły nowych czeków stymulacyjnych. Jednocześnie mamy w USA coś w stylu „vibecesji”, czyli sytuację, w której nastroje konsumenckie są fatalne i zupełnie się rozmijają z innymi wskaźnikami gospodarczymi. Czy to nie jest jednym z powodów luzowania w Stanach?

ŁŁ: Tak, ale powodem luzowania jest też to, co widzimy na rynku pracy. W USA powstaje coraz mniej nowych miejsc pracy. Odczyt za wrzesień mówił o 119 tysiącach miejsc pracy stworzonych w miesiącu, ale wcześniejsze odczyty były dużo słabsze. Przykładowo w sierpniu zaraportowany został spadek liczby etatów. To jest dalekie od długoterminowych średnich, które oscylują powyżej 150 tys. Uważamy, że optyka Fedu jest teraz właśnie skupiona na rynku pracy i to wydaje się być impulsem, który będzie skłaniał Komitet Otwartego Rynku (FOMC) do podejmowania decyzji o dalszych cięciach.

Trzeba jednak pamiętać, że jeśli chodzi o rynek pracy, to mamy słabnącą dynamikę zarówno po stronie popytu, jak i podaży. Z jednej strony obserwujemy mniejszą liczbę nowo tworzonych miejsc pracy, ale z drugiej strony potrzebujemy ich również mniej, ponieważ podaż na rynku pracy się zmniejsza. Jest to wynik między innymi ostrzejszej polityki migracyjnej. Znacznie mniejsza migracja do Stanów Zjednoczonych, w połączeniu ze starzejącym się społeczeństwem, sprawia, że minimalna liczba miejsc pracy tworzonych miesięcznie nie musi już być tak wysoka, jak była w poprzednich latach. Stopa bezrobocia nie musi więc gwałtownie rosnąć, nawet jeśli liczba nowych miejsc pracy pozostaje poniżej historycznych standardów.

Obserwując aktualną dynamikę w Fedzie, oceniamy, że Fed szuka argumentów do cięć i cały czas skłaniamy się ku temu, że będzie podążał w tym kierunku. Prawdopodobnie jednak nie w takim stopniu, jak wycenia to rynek, a sama ścieżka pozostaje niepewna.

Reklama
Reklama

Zarówno Fed, jak i inwestorzy nie mieli w ostatnich tygodniach wielu kluczowych danych z amerykańskiej gospodarki, których publikacja się opóźniła z powodu niedawnego zamknięcia rządu.

ŁŁ: Prezes Fedu cały czas powtarza, że jego instytucja podejmuje decyzje w oparciu o dane. Naturalnie więc w okresie, z jakim mamy obecnie do czynienia, trudniej jest podejmować decyzje i dawać wiarygodną sygnalizację przyszłych działań.

Nie zapominajmy też, że istnieją pewne rozbieżności zdań pomiędzy członkami FOMC – nie tylko w odniesieniu do poszczególnych posiedzeń, ale widać również dużą rozpiętość oczekiwań co do tego, gdzie główna stopa procentowa powinna znaleźć się w długim terminie. Rozpiętość ta sięga od 2,5 proc. do 3,75 proc. W związku z tą dużą niepewnością dotyczącą ścieżki stóp procentowych banku centralnego w długim horyzoncie uważamy, że rynki będą wymagały wyższej premii od obligacji długoterminowych.

Nasze badania wyraźnie pokazują, że cięcia stóp procentowych przez Fed mają silny wpływ na krótką część krzywej dochodowości, czyli obligacje krótkoterminowe. Jeśli chodzi o obligacje długoterminowe, wpływ działań Fedu jest mniejszy. Rentowności tych instrumentów w większym stopniu odzwierciedlają oczekiwania dotyczące wzrostu gospodarczego oraz inflacji, a jak już wspomnieliśmy, gospodarka amerykańska wciąż wygląda solidnie. Dodatkowo mamy jeszcze stymulującą politykę fiskalną.

Czyli rentowności amerykańskich obligacji dziesięcioletnich pozostaną powyżej poziomu 4 proc.?

ŁŁ: W przedziale między cztery a cztery i pół procent. Cały czas uważamy, że to właśnie w tym przedziale rentowności będą się poruszać. Widzimy pewną przestrzeń do spadków po krótkiej stronie krzywej dochodowości, natomiast dłuższa strona krzywej – obligacje dziesięcioletnie – może pozostawać niejako zablokowana. W efekcie oczekujemy wystromienia się krzywej dochodowości. Oznacza to, że różnica pomiędzy długoterminowymi a krótkoterminowymi rentownościami będzie się zwiększać w 2026 r., co będzie miało implikacje inwestycyjne.

Jak to będzie wpływało na giełdy? Zwykle wyższe rentowności amerykańskich obligacji szkodziły hossie.

ŁK: Jeżeli chodzi typowo o market call dla rynku akcji, to my mamy swój rozbudowany system wskaźników, których jest około 150. Tam patrzymy na trochę inne rzeczy. Jeśli nasze otoczenie makro jest sprzyjające, czyli mamy tę płynność, która jest potrzebna do wzrostów na giełdzie, to potem skupiamy się już na wskaźnikach.

Podam Panu przykład. Nasdaq rósł 7 miesięcy z rzędu, a 8. miesiąc był spadkowy, więc jest 75 proc. szans, że za 3 miesiące będziemy wyżej. Prosty sygnał, ale proszę pamiętać, że aktualnie 80 proc. handlu na giełdzie to jest handel algorytmiczny. Czyli my musimy przyjrzeć się temu, kto kupuje i jak kupuje, a nie temu, kto co mówi.

Reklama
Reklama

Inny sygnał: S&P rośnie przez 5 dni z rzędu każdego dnia co najmniej 0,5 proc. Szóstego dnia spada, 5-dniowa stopa zwrotu powyżej 4,5 proc., a w tym czasie VIX, czyli indeks strachu, spada o 35 proc. W tym przypadku mamy siedem takich wystąpień i w pięciu z nich indeks w kolejnych trzech miesiącach znalazł się wyżej.

Omówienie sytuacji na giełdach można podzielić na dwie części. Pierwsza z nich to część długoterminowa, gdzie jesteśmy w sekularnej hossie od 2009 r. z korektami. Taka korekta może się pojawić w 2026 r., może być większa, przy czym na razie jeszcze nie mamy sygnałów, że to się pojawi. Ale wiemy, że 2026 r. to jest czwarty rok hossy i drugi rok cyklu prezydenckiego. I drawdowny, patrząc historycznie, były w tym roku podwyższone.

I teraz pytanie jest, czy zobaczymy topping-out, czyli proces, w którym mamy giełdę na nowych szczytach, a sentyment z negatywnego zmienia się w pozytywny. Jeśli tak, to wtedy warto przyjrzeć się wolumenowi, jeżeli wzrosty S&P 500 odbywają się przy malejących wolumenach, a dodatkowo zaczynają się tworzyć negatywne dywergencje na naszych oscylatorach, wtedy należy być gotowym na większą korektę.

Dodatkowo, warto śledzić jaki procent spółek robi nowe szczyty i czy odbywa się to przy umacniającym dolarze. Tych dywergencji jest oczywiście dużo więcej, ale te przykłady dają jakiś obraz tego, w jaki sposób my patrzymy na rynek akcji.

I teraz bardzo ważna jest sprawa – i to chciałbym, żeby dobrze wybrzmiało. Jeżeli faktycznie zobaczymy przyspieszenie wzrostów na indeksach akcyjnych, a później nastąpi klasyczna korekta w cyklu 4-letnim, to taka przecena będzie świetną okazją do kupna, bo nastąpi w otoczeniu, w którym PKB rośnie w granicach 4 proc. r/r i jesteśmy w cyklu luzowania monetarnego oraz sprzyjającej polityki fiskalnej.

Reklama
Reklama

Dobrą okazją do zakupów w 2025 r. okazał się okres po kwietniowej panice…

ŁK: W kwietniu nasze modele wygenerowały ponad 50 sygnałów kupna. Wtedy, jak się spotykaliśmy z klientami, to nikt nie chciał kupować. Bo zawsze jest jakiś powód, że to już koniec świata. Więc my się już powoli przygotowujemy na kolejny rok i widać to pośrednio analizując nasz target dla S&P 500. 7200–7400 pkt to tylko kilka procent od obecnych poziomów i ten target możemy już osiągnąć w lutym. A co dalej? Potem może nastąpić jakieś zdarzenie i sprowokować wyprzedaż. Będziemy to jednak widzieć w naszych sygnałach. Póki co, na kolejne trzy miesiące jesteśmy na pewno optymistyczni.

Ciekawą rzeczą niewątpliwie jest to, że w październiku, gdy amerykańskie indeksy osiągały tam absolutne szczyty, to jednocześnie indeks Chciwości i Strachu wskazywał, że na amerykańskim rynku akcji panuje ekstremalny strach…

ŁK: On różnie koreluje i jest też szeroko śledzony, przez co spada jego wartość prognostyczna. Ciekawym indeksem jest też indeks nastrojów konsumenckich. Jeśli jest on niski, to jest to przeważnie dobry sygnał kupna.

Natomiast z indeksem Chciwości i Strachu jest taka sytuacja, że jeżeli giełda jest blisko szczytu wszech czasów, a on jest nisko, to jest to „bycze”. Ale uwaga: jeżeli giełda jest blisko szczytu wszech czasów i mamy 10-procentową korektę i łamiemy średnią kroczącą studniową, to nie kupujmy jeszcze! Bo największe krachy wydarzały się w dwóch fazach. Pierwsza faza, korekta i zejście do popularnych średnich. Spadek indeksu „Chciwości i Strachu”. I tu mamy już pierwszych łapaczy dołków. Problem polega na tym, że kierując się tylko tym indeksem, gracze doświadczyli bolesnych spadków, jeśli inne wskaźniki były niedźwiedzie, a wykres cenowy połamał wsparcia. Widać to dobrze analizując większe korekty w 1987 r., 2008r. czy w 2020 r.

Także proponuję uważać na popularne narracje i robić swoje własne badania, żeby dobrze rozumieć te schematy, które pojawiają się u progu większych korekt. Dodatkowo pamiętajmy, że czasami po prostu wydarzy się coś, czego nikt nie przewidzi, jak choćby kwietniowy spadek indeksu o 10 proc. w dwa dni, czyli zjawisko, którego szanse wynoszą jeden na dziesięć tysięcy. Akcje to ryzykowne aktywa.

Mimo wszystko, mam wrażenie, że rynek się uodpornił na wiele szoków zewnętrznych. Amerykańska polityka celna jakby spowszedniała inwestorom. Konflikty geopolityczne średnio wpływały na giełdy. Czy coś może więc naprawdę przestraszyć rynki?

ŁK: Chodzi o to, że inwestorów może przestraszyć coś, czego rynek nie wycenia. Inwestorzy indywidualni lubią wyobrażać sobie różne scenariusze i zastanawiać się, co się stanie w przypadku konkretnego zdarzenia. Według mnie, nie ma to żadnego sensu. Dla mnie nie ma znaczenia, co będzie tym „zapalnikiem”. Może nim być cyberatak. Może nim być siłowe usunięcie prezesa Fedu. Dla mnie dużo ważniejsze jest to, jak w tym momencie będą wyglądały wskaźniki i co będą robili najwięksi gracze. Będziemy to widzieć na pozycjonowaniu się na rynku derywatów i na tym ile osób kupuje, ile sprzedaje i na ogólnym sentymencie wokół rynku akcji. Przypomnę Panu przykład COVID-u. Kiedy się dowiedzieliśmy o COVID-zie?

Reklama
Reklama

To już była końcówka grudnia, początek stycznia 2020 r.

ŁK: Tak, a kiedy się giełda zawaliła? W marcu. Ja mogę Panu dokładnie pokazać wskaźniki, które pokazywały na dystrybucję w tym okresie styczeń–luty. To znaczy byliśmy na szczycie wszech czasów. Zaczęło coś się dziać niedobrego w Chinach. I giełda zrobiła taką małą korektę w styczniu i wyszła na nowe szczyty. Ale co ciekawe, rynek robił nowe szczyty na negatywnych dywergencjach, gdyż przykładowo liczba spółek na rocznych szczytach z S&P spadała. Dodatkowo, VIX, czyli indeks strachu rósł. To był dla nas jasny sygnał, że rynek słabnie i te nowe szczyty nie są poparte szeroką partycypacją. Powstały klasyczne sygnały sprzedaży, choć oczywiście, nie wiedzieliśmy, jaki będzie zakres spadków. Ale nasze modele są tak skonstruowane, że my nie musimy tego wiedzieć. Gdy powstaje sygnał sprzedaży, to pozostajemy poza rynkiem lub mamy defensywne nastawienie. Gdy powstanie sygnał kupna, wracamy do większej ekspozycji.

Obecnie wszyscy zastanawiają się nad tym, czy mamy bańkę sztucznej inteligencji.

ŁK: Mamy bańkę i jest to bańka mówienia o sztucznej inteligencji. Natomiast fundamentalnie, to spółki Wspaniałej Siódemki dowożą wyniki już od kilku lat: obecnie mamy 22 razy wyższe zyski Wspaniałej Siódemki niż reszty indeksu S&P 500 za ostatnie 5 lat. Aktualnie mamy wysoką koncentrację w indeksie S&P 500 i to jest coś, co zdaniem „niedźwiedzi” zawali rynek. A jeżeli sobie spojrzymy na 24-miesięczną cenę do zysku dla Wspaniałej Siódemki, to jest ona w granicach 26–27. W czasie bańki dot-com to było ponad 50. I mamy te duże zyski koncernów cyfrowych. Często są podawane przykłady, że w 2000 r. było tak samo. No nie, nie było tak samo. Dzisiaj mamy Microsoft, Google, Apple z wysokimi marżami netto, wysokimi zyskami, natomiast w 2000 r. było mnóstwo małych spółek napędzających bańkę, które obiecywały zyski, ale ich nie miały. I chwaliły się one głównie dużymi tzw. forward earnings per share. Ludzie muszą zrozumieć, że oczekiwania co do zysków to głównie miara sentymentu, a nie realna zdolność firm do generowania zysków. Należy patrzeć zarówno na zrealizowane, jak i oczekiwane zyski, wtedy obraz jest pełniejszy. Spółki technologiczne mają też bardzo duże inwestycje w to, aby być jeszcze lepsze. Przeznaczą one na to ponad bilion dol. przez kolejne 3 lata.

Zatem gdyby pojawiła się większa korekta na rynku w USA, to spółki technologiczne mogą zostać szybko skupione, jak to miało miejsce w poprzednich latach.

A jak na tym tle wygląda rynek europejski? Widzieliśmy w tym roku duże zainteresowanie inwestorów akcjami spółek zbrojeniowych ze Starego Kontynentu.

ŁK: Europa ma taki problem, że europejskie spółki mają dużo gorsze wyniki. Cała narracja z początku roku na temat Europy koncentrowała się na tym, że będzie deprecjacja dolara i będzie bardzo duży impuls zbrojeniowy z Unii Europejskiej i z Niemiec. To wszystko miało fajnie pociągnąć indeksy. Taka narracja pojawiła się w marcu i proszę zauważyć, jak się później zachowywał niemiecki indeks DAX. Nie mam też takiej pewności, czy w kolejnych sześciu miesiącach dolar się będzie dalej tak osłabiał. W terminie 3 lat tak, ale najbliższe sześć miesięcy jest problematyczne.

W ciągu sześciu miesięcy może się wiele wydarzyć…

ŁK: Ale pozycjonowanie na dolarze jest rekordowo krótkie. To nie są idealne warunki do dalszego spadku. Za wiele osób to wycenia. Dodatkowo, okolice połowy 2026 r. mogą być cięższe dla rynku akcji. A to oznacza ucieczkę do gotówki. Czyli do dolara. Więc Europa nie jest dla mnie atrakcyjna. Natomiast wiem, że gracze fundamentalni widzą współczynnik C/Z dla indeksu MSCI Europe, który wynosi 15, a dla MSCI US to 23 i, na tej podstawie preferują Europę, ale wyceny to nie jest dobre narzędzie do market timingu.

Reklama
Reklama

Wiele rynków jest tańszych od amerykańskiego, ale nie musi się to przekładać na perspektywy ich zwyżek.

Małe spółki w Stanach są od zawsze tanie. W maju podczas jednego ze spotkań, jeden z inwestorów spytał mnie: czemu poleca Pan duże spółki technologiczne a nie małe spółki amerykańskie? Ja odpowiedziałem dość spokojnie. Spytałem: jaki procent spółek z indeksu Russell 2000, czyli tych small capów, jest nierentownych? Klient mówi, no nie wiem, 5 proc.? Odpowiedziałem: nie 5 proc., a 40 proc. jest nierentownych. Więc one są tanie i mogą być tanie. A spółki technologiczne były, są i jest duża szansa, że będą rentowne. I tak standardowy klient detaliczny myśli sobie, że jak coś jest nisko, to warto to kupić, bo ma niższe ryzyko, no bo przecież nie będzie spadać wiecznie. A jak coś jest wysoko, to nie. To jest błędne myślenie. Na giełdzie amerykańskiej momentum trade od 2009 r. to jest najlepszy możliwy handel. Czyli jeżeli są spółki, które rosną i pokonują kolejne bariery, to dużo łatwiej jest na nich zarobić na kolejnym wzroście, na przykład 10 proc. w 6 miesięcy, niż kupić tanią spółkę wartościową i czekać w zasadzie nie wiadomo na co. Dlaczego? To wynika z prostej matematyki. Wie Pan, w ilu indeksach jest Nvidia? W ponad 2000. Czyli każdy, kto kupuje jakikolwiek ETF czy Mutual Fund na rynek amerykański, na rynek nowych technologii, na momentum, na beta, na high beta, kupuje Nvidię.

To potęguje napływy do Nvidii i wszystko działa dobrze, gdy na rynku jest hossa. W bessie ten proces się odwraca, potęgując spadki.

Wiemy więc, co czyni atrakcyjnymi akcje amerykańskich gigantów technologicznych. Czy jednak dla inwestorów będą też atrakcyjne obligacje z rynków wschodzących?

ŁŁ: Uważamy, że jak najbardziej tak. W związku z wystromieniem się krzywej dochodowości w Stanach Zjednoczonych widzimy najwięcej okazji inwestycyjnych po krótkiej stronie krzywej. Jednocześnie zdajemy sobie sprawę, że mamy do czynienia z pewnego rodzaju trade-offem: większe bezpieczeństwo odbywa się kosztem potencjału całkowitych stóp zwrotu. Stopy zwrotu po krótkiej stronie krzywej zwykle nie są bowiem szczególnie wysokie. Dlatego zastanawiamy się, co można zrobić, aby ten potencjalny wynik poprawić.

Jedną z naszych propozycji dla inwestorów jest wyjście poza Stany Zjednoczone. Rynki rozwijające się wciąż wyglądają bardzo ciekawie, ponieważ oferują wysokie rentowności – około 7 proc. w przypadku obligacji dolarowych oraz bliżej 6 proc. dla obligacji w walutach lokalnych. Są też regiony, które oferują jeszcze więcej. Przykładowo w Ameryce Łacińskiej średnie rentowności przekraczają 9 proc. I to jest w istocie to, czego jako inwestorzy obligacyjni szukamy.

Chcemy mieć wysokie rentowności, ponieważ zapewniają one swoistą poduszkę bezpieczeństwa – nawet jeśli ceny obligacji będą pod presją, wysoki kupon może w dużej mierze kompensować negatywną zmienność cenową. Co więcej, nasz scenariusz bazowy wcale nie zakłada negatywnych zwrotów wynikających ze zmian cen. Uważamy wręcz, że wciąż istnieje przestrzeń do spadków rentowności obligacji rynków wschodzących, a spadek rentowności oznacza wzrost cen obligacji.

Uważamy, że na rynkach rozwijających się wciąż istnieje przestrzeń do obniżek stóp procentowych. Oczywiście jest to rynek bardzo niejednorodny i trudno go uśredniać, jednak ogólnie inflacja w tych gospodarkach się normalizuje, wzrost gospodarczy pozostaje stabilny, choć wciąż dość wrażliwy. To naszym zdaniem będzie skłaniało banki centralne do kontynuowania obniżek stóp procentowych. Tym bardziej że Fed będzie kontynuował własne cięcia, a dolar pozostaje pod presją, co ogranicza ryzyko gwałtownego osłabienia walut rynków wschodzących.

(wywiad został przeprowadzony 2 grudnia 2025 r.)

CV

Łukasz Kałwak

strateg rynkowy Franklin Templeton Institute z ponad 15-letnim doświadczeniem, od lat związany z Franklinem. Jest członkiem zespołu strategów amerykańskiego rynku akcji. Ma doświadczenie w analizie trendów makroekonomicznych i jest znany z wykorzystywania zaawansowanych modeli ilościowych, analizy fundamentalnej oraz technicznej do badania trendów na amerykańskim rynku akcji.

CV

Łukasz Łabędzki

starszy analityk rynkowy we Franklin Templeton Institute. Jest związany z Franklinem Templetonem od ponad 10 lat, a specjalizuje się m.in. w analizach makroekonomicznych wspierających budowę strategii inwestycyjnej, ze szczególnym uwzględnieniem rynku instrumentów o stałym dochodzie. . Był m.in. stażystą w wydziale statystyki Narodowego Banku Polski.

Gospodarka światowa
BP sprzedaje większościowy pakiet udziałów w Castrol
Materiał Promocyjny
Inwestycje: Polska między optymizmem a wyzwaniami
Gospodarka światowa
Choinka świąteczna, czyli nieoczywista tradycja
Gospodarka światowa
W USA spada zatrudnienie w pełnym wymiarze godzin
Gospodarka światowa
PKB USA urósł mocniej niż oczekiwano
Gospodarka światowa
BofA ostrzega przed ryzykiem bańki spekulacyjnej na globalnych rynkach akcji
Gospodarka światowa
Brytyjska giełda pobiła Wall Street w 2025, w 2026 będzie nadal rosła
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama