Rzeczywiście jest duża niepewność wokół tego, jak ta ścieżka będzie przebiegać do końca 2026 r. Rynek aktualnie wycenia cztery obniżki stóp procentowych. Naszym zdaniem jest to dość ambitne. My bardziej skłaniamy się ku trzem obniżkom. Natomiast to, co wydaje mi się istotne, to fakt, że my jednak oczekujemy, iż 2026 r. to będzie rok kontynuacji cięć stóp procentowych. Nie tylko w Stanach Zjednoczonych – jeśli rozszerzymy nasze spojrzenie również na rynki wschodzące, to „gołębie skrzywienie” będzie wciąż obowiązywać w skali globalnej, choć zaczną się pojawiać pewne wyjątki…
Ważny jest również kontekst, czyli to, że Fed będzie ciął stopy procentowe, chociaż wcale nie musiałby tego robić. Jeśli bowiem spojrzymy teraz na otoczenie makroekonomiczne, z którym mamy do czynienia – pomocne są tu modele szacujące wzrost gospodarczy w czasie rzeczywistym – to one wskazują, że wzrost gospodarczy w Stanach Zjednoczonych był w trzecim kwartale bliski 4 proc. Był on więc cały czas silny. Dodatkowo, gdy patrzymy na modele szacujące inflację w czasie rzeczywistym, wynika z nich, że inflacja bazowa wydatków konsumpcyjnych (core PCE), czyli ulubiony wskaźnik Fedu, jest na poziomie 2,9 proc. Czyli też jest wciąż podwyższona i nadal daleka od celu wynoszącego 2 proc.
Można zatem znaleźć argumenty wskazujące na brak potrzeby dalszych cięć, a jednak widzimy dość klarowny impuls wskazujący na dalsze łagodzenie polityki monetarnej. I uważamy, że to łagodzenie będzie miało charakter stymulujący. Jak obserwujemy empirycznie, stopy procentowe na aktualnym poziomie specjalnie nie doskwierają ani gospodarce, ani rynkom. A one jeszcze prawdopodobnie pójdą w dół, więc to powinno mieć charakter stymulujący. I tak jak Łukasz powiedział, nie tylko Fed dolewa „oliwy do ognia”, bo mamy jeszcze politykę fiskalną, która również jest ekspansywna.
Pojawiły się w administracji Trumpa pomysły nowych czeków stymulacyjnych. Jednocześnie mamy w USA coś w stylu „vibecesji”, czyli sytuację, w której nastroje konsumenckie są fatalne i zupełnie się rozmijają z innymi wskaźnikami gospodarczymi. Czy to nie jest jednym z powodów luzowania w Stanach?
ŁŁ: Tak, ale powodem luzowania jest też to, co widzimy na rynku pracy. W USA powstaje coraz mniej nowych miejsc pracy. Odczyt za wrzesień mówił o 119 tysiącach miejsc pracy stworzonych w miesiącu, ale wcześniejsze odczyty były dużo słabsze. Przykładowo w sierpniu zaraportowany został spadek liczby etatów. To jest dalekie od długoterminowych średnich, które oscylują powyżej 150 tys. Uważamy, że optyka Fedu jest teraz właśnie skupiona na rynku pracy i to wydaje się być impulsem, który będzie skłaniał Komitet Otwartego Rynku (FOMC) do podejmowania decyzji o dalszych cięciach.
Trzeba jednak pamiętać, że jeśli chodzi o rynek pracy, to mamy słabnącą dynamikę zarówno po stronie popytu, jak i podaży. Z jednej strony obserwujemy mniejszą liczbę nowo tworzonych miejsc pracy, ale z drugiej strony potrzebujemy ich również mniej, ponieważ podaż na rynku pracy się zmniejsza. Jest to wynik między innymi ostrzejszej polityki migracyjnej. Znacznie mniejsza migracja do Stanów Zjednoczonych, w połączeniu ze starzejącym się społeczeństwem, sprawia, że minimalna liczba miejsc pracy tworzonych miesięcznie nie musi już być tak wysoka, jak była w poprzednich latach. Stopa bezrobocia nie musi więc gwałtownie rosnąć, nawet jeśli liczba nowych miejsc pracy pozostaje poniżej historycznych standardów.
Obserwując aktualną dynamikę w Fedzie, oceniamy, że Fed szuka argumentów do cięć i cały czas skłaniamy się ku temu, że będzie podążał w tym kierunku. Prawdopodobnie jednak nie w takim stopniu, jak wycenia to rynek, a sama ścieżka pozostaje niepewna.