Do zakończenia spadkiem już drugiego miesiąca z rzędu zmierzają ceny ropy, które wcześniej przez cztery miesiące odrabiały straty z bessy zapoczątkowanej po panice związanej z rosyjską agresją na Ukrainę. We wtorek za baryłkę Brent płaciło się niespełna 82 USD, o 15 proc. mniej niż na wrześniowym szczycie, ale do wyrównania dołka z marca wciąż pozostaje im podobny dystans.
Rynku trwale wesprzeć nie zdołały obawy związane z konfliktem na Bliskim Wschodzie. Choć wybuch wojny Izraela z Hamasem zbiegł się z 50. rocznicą skutkującej szokami naftowymi wojny Jom Kipur, to analogie historyczne okazały się przesadzone i premia za ryzyko geopolityczne została z notowań wymazana.
Wojna i OPEC+ przestały robić wrażenie
Na inwestorach jedynie umiarkowane wrażenie robi także ograniczanie produkcji przez kartel OPEC+ – liderujący mu Saudyjczycy wydobywają o 1 mln baryłek mniej surowca od możliwości. Na odbywającym się w weekend szczycie zgromadzeni na nim producenci zdecydują o przedłużeniu obowiązywania cięć na pierwszy kwartał, najprawdopodobniej jednak jest to już w całości uwzględnione w cenach.
Zdaniem banku JP Morgan kartel może chcieć zaskoczyć inwestorów nawet pogłębieniem ograniczeń, jednak byłoby to trudne do przeforsowania. „Światowemu bankowi centralnemu ropy” pozostaje też opcja przedłużenia obowiązywania cięć do końca pierwszego półrocza, a także zastosowanie na wzór Maria Draghiego zdecydowanej retoryki mówiącej, że zrobi on „wszystko co możliwe”, by stabilizować rynek.
– OPEC+ będzie musiał zaostrzyć kurs i jasno pokazać, jakie plany ma na 2024 r. – komentuje w rozmowie z agencją Bloomberg Bjarne Schieldrop, główny analityk rynków surowcowych w banku SEB.