Dla wielu rządów w Europie szczytem marzeń może być reelekcja na drugą kadencję. Inne mają nadzieję, że wygrają w wyborach trzeci raz z rzędu. Węgierski premier Viktor Orbán walczy już natomiast o czwartą kadencję, a walka ta rozstrzygnie się w niedzielę.
Tym razem ma z kim przegrać, gdyż opozycja połączyła siły w jednym bloku o nazwie Zjednoczeni dla Węgier. Są w nim partie, które jeszcze kilka lat temu ostro się zwalczały. Na listach bloku opozycyjnego mamy przedstawicieli niemal pełnego spektrum politycznego – od postkomunistów z Węgierskiej Partii Socjalistycznej, poprzez liberałów i umiarkowanych konserwatystów, po nacjonalistów z partii Jobbik. Koalicji przewodzi Peter Marki-Zay, samorządowiec z prowincji określający się jako chrześcijański konserwatysta i zawiedziony wyborca Fideszu, czyli partii Orbána. Już samo to, że opozycyjny blok uczynił go swoim frontmanem, sugeruje, że jego liderzy doszli do wniosku, że liberał czy lewicowiec nie miałby w tej roli szans. Czy taka strategia „zwrotu na prawo" przyniesie węgierskiej opozycji sukces? W ostatnich sondażach koalicja Fideszu z chadecką partią KDNP miała około 50 proc. poparcia i od 3 proc. do 11 proc. przewagi nad blokiem opozycyjnym. Wygląda na to, że kontrowersyjna postawa rządu Orbána wobec kryzysu w Ukrainie wpłynęła na sondaże w bardzo ograniczonym stopniu.
Koń trojański czy realista?
Do Węgier przylgnęła w ostatnich tygodniach opinia kraju, który jest koniem trojański Rosji wewnątrz Unii Europejskiej. Szybko zdementowano doniesienia, że Węgry opierały się odłączeniu części rosyjskich banków od systemu SWIFT. Nie da się zaprzeczyć, że dały opiekę blisko 200 tys. ukraińskich uchodźców. Z drugiej jednak strony rząd w Budapeszcie nie przepuszcza przez swoje terytorium transportów broni i amunicji idących do Ukrainy. Rząd Orbána jest także mocno przeciwny wstrzymywaniu zakupów rosyjskich surowców energetycznych. Choć nie jest tu odosobniony, bo nawet mocniej waży w tej kwestii na forum unijnym głos Niemiec i Austrii, które tak jak Węgry są nadmiernie uzależnione od rosyjskiego gazu.
Czytaj więcej
Indie liczą na sprzedawaną z dużą przeceną rosyjską ropę i broń, Brazylia nie chce zakłóceń w dostawie nawozów, Dubaj przyciąga do siebie uciekających oligarchów, a rząd Izraela nie chce zrażać do siebie Moskwy ze względu na swoje interesy regionalne.
– To, o co proszą Ukraińcy, to nic innego jak postulat, byśmy całkowicie zatrzymali węgierską gospodarkę, znów stracili całe lata rozwoju i aby węgierskie wskaźniki gospodarcze spadły do poziomu sprzed jakiś 8–10 lat – stwierdził Orbán w wywiadzie dla Radia Kossuth. Przytoczył wówczas dane, zgodnie z którymi Węgry sprowadzają z Rosji 61 proc. potrzebnej im ropy naftowej i 85 proc. gazu, trafiającego do nich głównie za pośrednictwem omijającego Ukrainę gazociągu Turkish Stream. Opcje dywersyfikacji dostaw są bardzo ograniczone, choćby ze względu na brak dostępu Węgier do morza (czyli brak własnego naftoportu i terminalu LNG). Węgrzy jednak zrobili niewiele, by szukać innych źródeł dostaw. W zeszłym roku podpisali nowy długoterminowy kontrakt z Gazpromem, który zaoferował im wówczas gaz po cenie aż pięć razy niższej niż dla odbiorców zachodnioeuropejskich. Koncern Rosatom buduje natomiast na Węgrzech elektrownię jądrową i będzie miał monopol na dostarczanie jej paliwa przez dziesięć lat.