Pod koniec stycznia falę entuzjazmu na światowych giełdach wywołał projekt utworzenia w USA „złego banku”, czyli instytucji, która kupiłaby od banków kłopotliwe aktywa. Szybko okazało się, że z pomysłem tym wiąże się wiele problemów związanych z wyceną „toksycznych” aktywów. Ostatecznie sekretarz skarbu Timothy Geithner przedstawił w marcu alternatywny plan sanacji amerykańskiego sektora bankowego.
Ostatnio jednak o idei „złego banku”, która została z sukcesem wykorzystana podczas kryzysu bankowego w Szwecji w latach 90., znów zrobiło się głośno. Na początku kwietnia zamiar powołania takiej agencji ogłosił rząd Irlandii, jutro zaś poznamy zarys planów władz w Berlinie. W obu wypadkach pod terminem „zły bank” kryją się jednak inne rozwiązania.
[srodtytul]Zielona Wyspa agreguje dług[/srodtytul]
Peter Bacon, ekonomista powołany przez rząd w Dublinie do opracowania planu wsparcia sektora finansowego, zaproponował utworzenie Krajowej Agencji Zarządzania Aktywami (NAMA), która za pieniądze z emisji rządowych obligacji odkupi od banków nietrafione kredyty o nominalnej wartości około 80–90 mld euro (co odpowiada 45 proc. PKB Irlandii). Będzie się to wiązało ze znacznym wzrostem długu publicznego – nawet do 88 proc. PKB w wypadku emisji obligacji za 50 mld euro – lecz irlandzkie władze liczą, że w dalszej perspektywie uda im się odzyskać wpompowane w ten projekt pieniądze.
W ocenie Alana Dukesa, byłego ministra finansów Irlandii, obecnie prezesa znacjonalizowanego Anglo Irish Bank, to bardzo prawdopodobne. Załamanie w irlandzkiej bankowości jest głównie skutkiem pęknięcia bańki na rynku nieruchomości. Oznacza to, że głównym problemem tamtejszych banków nie są – jak np. w USA – skomplikowane papiery wartościowe, lecz trudno ściągalne kredyty hipoteczne i deweloperskie.