Problem wzrostu odsetka „złych długów”, z którym mierzyć się dziś muszą polskie banki, nie ogranicza się do naszego kraju. Od Rosji po Hiszpanię potężne instytucje finansowe odkładają znaczne rezerwy na pokrycie przyszłych strat z tytułu pogorszenia się jakości portfela kredytowego. Niektórzy eksperci obawiają się, że problem okaże się większy od oczekiwań i znacząco opóźni wyjście banków z kryzysu.
Tylko w pierwszych trzech--czterech miesiącach roku wartość niespłaconych długów w większości państw Europy wzrosła o kilkanaście procent, a w niektórych aż o 1/3 lub o połowę. Wszędzie za zjawiskiem tym stoją rosnące bezrobocie i kłopoty finansowe firm cierpiących na spadek popytu.
[srodtytul]Bez pomocy ani rusz?[/srodtytul]
Na to nakładają się czynniki krajowe. W Wielkiej Brytanii na przykład jest to fatalna sytuacja na rynku nieruchomości komercyjnych. Banki domagają się od firm, które wzięły kredyty na ich budowę, zrekompensowania spadku wartości rynkowej obciążonych hipoteką obiektów, co nie jest łatwe. Ocenia się, że kredyty zabezpieczone takimi nieruchomościami stanowią aż połowę brytyjskich „złych długów”. – Będzie to oczywiście hamulcem dla rozwoju akcji kredytowej. Ale same banki powinny jakoś przetrwać, zważywszy na ilość pieniądza wpompowanego w nie przez władze – mówi Martin Ellis, główny ekonomista HBOS.
Większe obawy budzić może spadek cen domów w Hiszpanii. Według wczorajszych danych, udział niespłaconych kredytów w portfelach tamtejszych banków podskoczył w ciągu roku ponadtrzykrotnie, do 4,17 proc., czyli poziomu najwyższego od 12 lat. W przypadku kas oszczędnościowych, obejmujących prawie połowę tego rynku, wskaźnik wynosi już 6 proc., a analitycy Credit Suisse szacują, że w przyszłym roku wzrośnie do 14 proc. Ich zdaniem, oznaczałoby to konieczność pozyskania przez te instytucje 60 mld euro na pokrycie strat.